9 lipca 2016

Rozdział IV



Znowu zatrzymali się wśród tłumu ludzi, zgromadzonego przy lewej burcie. Ponad głowami stojących przed nimi pasażerów Kitty nie widziała niższego stopniem oficera, ale doskonale go słyszała. Wzywał do siebie kobiety i dzieci, starając się zapełnić łódź, zanim rozpocznie się wodowanie.
Znowu było za dwadzieścia druga. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak niewiele czasu im zostało, choć statek przechylał się coraz bardziej, a płynąca w ich stronę z szaleńczą prędkością Carpathia pół godziny później miała odebrać ostatnią rozpaczliwą wiadomość o zalanej maszynowni. Później zapadła cisza, bo przy radiotelegrafie nie został nikt, kto mógłby nadawać. Nie było zresztą już o czym nadawać. Przecież właśnie tonęli dziobem w dół.
— Do przodu, Kitty, idź do przodu. — Została pchnięta przez Patricka, który nie odstępował jej na krok, odkąd obudził ją po północy i kazał szybko ubrać się w ciepłe rzeczy. Miał wtedy zimne dłonie. Kiedy zapytała dlaczego, odpowiedział, że przed chwilą był na górze i dotykał lodu. Nie docierało do niej, skąd wziął o tej porze lód i po co go dotykał. — Graham, masz przypilnować Kitty, rozumiesz? — zwrócił się do pokojówki.
Znowu wydawało jej się, że tam była. Znaleźli się przy relingu, wyraźnie słyszała krzyki zaczerwienionego z wysiłku oficera, jedną nogą stojącego w łodzi, a drugą na pokładzie. Pomagał starszej kobiecie, ubranej w drogie, narzucone na piżamę futro, a ona zapytała, czy jej mąż mógłby wsiąść razem z nią. Oficer stanowczo odmówił, mówiąc, że wpuszczają tylko kobiety i dzieci.
To wydało się Kitty dosyć rozsądne. Jej tata zawsze powtarzał, że kobiety miały skłonności do siania niepotrzebnej paniki, należało się ich więc jak najszybciej pozbyć z pokładu, żeby mężczyźni mogli spokojnie pomyśleć nad rozwiązaniem. Ciekawe, gdzie tata się teraz podziewał. Zgubili go, kiedy przy prawej burcie dowiedzieli się, że wszystkie szalupy zostały już spuszczone na wodę.
Nie zdążyła już pomyśleć o niczym więcej, bo Patrick pchnął ją w stronę oficera, stojącego z wyciągniętą, gotową do pomocy damom ręką. Obrzuciła go oburzonym spojrzeniem i, nie zważając na tłoczących się wokół ludzi, odwróciła się w stronę brata.
— Nie idę bez ciebie — oznajmiła stanowczo.
Normalnie by się roześmiał. Zawsze go bawiła, kiedy próbowała postawić na swoim, ale nie dziś.
— Idziesz — odparł i, na znak, że nie zamierzał się z nią dłużej kłócić, sięgnął do kieszeni swojej ciepłej, wełnianej marynarki, z której wyciągnął kieszonkowy zegarek, ten, który dostał od taty na jedenaste urodziny i od tamtej pory się z nim nie rozstawał. — Masz. Oddasz mi, kiedy zobaczymy się w Nowym Jorku — powiedział, wciskając go w dłoń Kitty.
Zaczęła protestować, ale Patrick połączył siły z obsługującym łódź oficerem i Graham, i razem praktycznie wepchnęli ją do łodzi, w której służąca trzymała ją mocno, żeby nie wyskoczyła z siedzenia.
Łódź zachwiała się gwałtownie — oficer zaczął luzować liny, by spuścić ją na wodę i zająć się kolejną, wokół której już zrobił się okrutny zamęt. Kilku mężczyzn rzuciło się, by mu pomóc i szalupa zaczęła gwałtownymi skokami schodzić coraz niżej. Kiedy znalazła się w wodzie, ktoś zaczął wiosłować.
Światła na całym statku wciąż się świeciły. W ciemne, spokojne i usiane milionami jasnych gwiazd niebo, na którym nie było widać księżyca, wystrzeliła biała rakieta.
Oddalające się głosy pozostałych na pokładzie pasażerów tłukły się w głowie Kitty, kiedy znowu obudziła się w środku nocy w swoim łóżku, w miękkiej, pachnącej latem pościeli. Cała zlana potem, z szeroko otwartymi ze strachu oczami, oddychała ciężko, próbując się uspokoić. Nie musiała sprawdzać godziny, wiedziała, że było po północy — o tej samej godzinie obudził ją Patrick na statku. Bała się jednak otaczającej ją ciemności, chociaż wiedziała, że tutaj nic nie może się jej stać. Podniosła się z poduszek, odgarnęła na bok cienką kołdrę, pod którą zrobiło jej się za gorąco i zapaliła stojącą na stoliku przy łóżku lampę. Abażur zachwiał się, na ścianach zatańczyły cienie.
Przez te powtarzające się sny, z których każdy zaczynał się w innym miejscu, ale zawsze kończył na wystrzelonej w niebo białej rakiecie, powoli przestała odróżniać to, co naprawdę wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy od tego, co nigdy nie miało miejsca i było jedynie wytworem jej wyobraźni. Patrick na pewno dał jej swój zegarek — traktowała go od tamtej pory jak największy skarb i przed snem odkładała na szafkę nocną, żeby w każdej chwili móc wyciągnąć rękę i sprawdzić, czy na pewno tam leżał. Nawet teraz, gdy położyła się z powrotem na poduszce, widziała odbijające się w połyskującym metalu żółte światło.
Miała wrażenie, że bardzo chciało jej się spać, ale była pewna, że już nie zaśnie. Nie wiedziała, co było gorsze — głosy, które wciąż słyszała, czy obrazy, które przemykały jej przez oczami.
Zgromadzeni w środku nocy przy wielkich schodach pasażerowie pierwszej klasy i ogromna szklana kopuła nad ich głowami. Benjamin Guggenheim ze służącym przy boku, sadowiący się na krześle w swoim najlepszym wieczorowym stroju. Dwie wyrzeźbione w ciemnym drewnie nimfy, spoglądające na tarczę zegara nad wielkimi schodami. Młoda dziewczyna, trzymająca pod rękę swojego męża, która na pytanie stewarda, chcącego zaprowadzić ją do łodzi, odparła, że razem z mężem zaczęła tę podróż i, jeśli będzie trzeba, razem z nim ją zakończy. Mała Loraine Allison, która potem okazała się jednym straconym dzieckiem w pierwszej klasie, wczepiona na pokładzie spacerowym w spódnicę matki, Milton Long, przyznający do pewnego siebie Jacka Thayera, że nie bardzo umiał pływać, kręcący się przy łodziach ratunkowych Bruce Ismay, podobno zrugany przez marynarza tuż po zderzeniu za to, że bardziej przeszkadzał, niż pomagał. I jeszcze trzy mówiące z mocnym, irlandzkim akcentem dziewczyny, tłumaczące w biegu napotkanemu znajomemu, że steward nie chciał przepuścić ich przez drzwi. Niewiele starsza od Kitty Madeleine Astor, wsiadająca do łodzi w jasnej, lśniącej sukni, tej samej, którą miała na sobie przy kolacji, jakiś dobry oficer, zachęcający trzymającego na rękach zawinięte w koc dziecko mężczyznę do wejścia do łodzi razem z żoną.
Po powrocie do Anglii Kitty przeglądała ze ściśniętym gardłem zachowane przez służbę gazety, które każdego ranka przywoził do Somersett House chłopiec z Iver i czasem, oczywiście jedynie w przypadku pasażerów z pierwszej klasy, potrafiła połączyć nazwisko z twarzą oraz konkretną sytuacją, z reguły taką, która wydarzyła się już po zderzeniu. Zawsze jednak kończyła przeglądanie listy na nazwiskach zaczynających się na S, bo nie potrafiła zmusić się, żeby czytać dalej i zobaczyć tam własne.
Leżała tak znowu, w kolejną noc, więcej niż dwa miesiące po katastrofie, a czasem, kiedy patrzyła w ciemny kąt swojego pokoju, do którego nie docierało przytłumione przez abażur światło, myślała, że powinna była zostać na statku, oddać swoje miejsce w łodzi ratunkowej komuś, kto miałby lepszy powód, żeby je zająć.
Raz podzieliła się tą myślą z Cormakiem. To było ledwie dwa dni po tym, jak wróciła do domu, a ona do tej pory czuła się niewyobrażalnie głupio, że wypłakała się wtedy w jego rękaw, a potem, kiedy prawie nakrzyczał na nią, oburzony, że w ogóle mogła miewać takie głupie myśli jak te, że niepotrzebnie przeżyła katastrofę, było jej podwójnie wstyd. On za to w ogóle nie wstydził się, że podniósł głos na młodą damę, z której bratem przyjaźnił się dzięki łasce ich ojca.
Na usianym milionami jaśniejących w oddali gwiazd niebie, takim samym, jak wtedy, kiedy tonął Titanic, księżyc jawił się nieśmiało jedynie jako cienki, ledwie widoczny rogalik. Kitty dostrzegła jego zarys poprzez powłóczyste zasłony, falujące pod wpływem delikatnych podmuchów ochłodzonego po parnym dniu powietrza. W kącie pokoju, obok prowadzących do garderoby drzwi, stała toaletka z dużym, owalnym lustrem, w którym, mimo panujących wokół ciemności, odbijał się zarys łóżka z porozrzucaną na wszystkie strony pościelą. Kitty znowu uniosła się na poduszkach i zaraz pożałowała tej decyzji, bo gdy tylko znów popatrzyła w stronę lustra, ujrzała w nim nie tylko swoją rozczochraną głowę, ale przede wszystkim udręczoną twarz i osowiałe spojrzenie.
Była zmęczona.
Testament ojca, odczytany na początku maja, był dokładnie taki, jak człowiek, który go spisał. Krótki, zwięzły i na temat, w kilku prostych zdaniach wyczerpywał wszystkie zagadnienia oraz został tak sprecyzowany, że nikt nie mógł mieć nawet najmniejszych wątpliwości, co do woli Jacoba Somersetta. W przypadku jego śmierci cały nagromadzony przez lata ciężkiej pracy majątek przejmował Patrick, który mógł również zadecydować o losie swojej młodszej siostry. Gdyby jednak coś stanęło na przeszkodzie i Patrick nie mógłby lub nie zdecydował się podjąć roli dziedzica, zostawał nim Rainier, jedyny syn starszego z przyrodnich braci Somersettów, przebywającego od dwudziestu lat w Indiach Johna. Później dziedziczył każdy, nawet ciotka Ethel, której Jacob wyjątkowo nie znosił, ale nie Kitty. Najważniejsze dla niej było jednak to, że w każdym z przewidzianych przypadków pozostawała całkowicie zależna od woli krewnych, bo prawo miała tylko do swojego nazwiska.
— Tak jakby… Zostałam wydziedziczona — stwierdziła Kitty, kiedy na początku czerwca wraz z Cormakiem opuścili budynek, w którym mieścił się gabinet notariusza. Złapała go za rękę i ścisnęła tak mocno, że aż zdziwił się, skąd w tej niepozornej istotce znalazło się tyle siły. — Oni siedzą sobie w tych Indiach i dostali wszystko, a ja nie mam nic! — dodała oburzona, mając w nosie, że znajdowali się na środku ruchliwej ulicy i zwracali na siebie zdecydowanie zbyt wiele uwagi.
Cormac tylko wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. Mógł spróbować za pomocą kilku ładnie dobranych słów wmówić Kitty, że nie miała się czym martwić, ale sam za bardzo w to nie wierzył. Mógł też postarać się wymyślić, co by było gdyby, jednak nie znając Johna Somersetta zapewne znacznie minąłby się z prawdą. Zresztą, gdybanie nigdy nie było jego mocną stroną. Miał oczywiście swoje podejrzenia, tak samo jak każdy, kto znał sprawę. Domyślał się również, że Kitty mogłaby podzielać jego zdanie, jednak brukowana uliczka w samym środku Londynu zdecydowanie nie sprzyjała poruszaniu pewnych tematów.
Przestąpił więc niecierpliwie z nogi na nogę, posłał Kitty spojrzenie, które wyraźnie mówiło: „chodź już stąd”, po czym poprowadził ją przez zmierzający we wszystkich kierunkach hałaśliwy tłum londyńczyków.
Kitty domyślała się, że pewnie w takich chwilach żałował, że nie został na studiach, które rzucił niedługo po tym, jak Patrick po prostu nie wrócił na uniwersytet po Bożym Narodzeniu. Jego ojciec prowadził biuro rachunkowe i od lat zajmował się pieniędzmi Somersettów, dwaj starsi bracia byli prawnikami i Cormac też mógłby być, gdyby zdecydował się skończyć studia. Kitty było teraz przykro, że nie miał już przy sobie Patricka, z którym wszystko robili razem, odkąd jej ojciec pozwolił się im przyjaźnić. Miał dwadzieścia dwa lata, brakowało mu pomysłu na to, co będzie w życiu robić, a od odczytania testamentu jej taty wpadał do jego Somersett House co jakiś czas, przeglądał jakieś papiery, odkrywał przez przypadek stos nowych i robił dla swojego ojca porządek w pozostawionym przez pozbawionego głowy do interesów człowieka ogromnym bałaganie.
Przewracając się z boku na bok w zmiętej pościeli, Kitty wciąż odtwarzała tamten dzień w pamięci. Słysząc kolejne odczytywane przez notariusza słowa nie wiedziała, czy ma się śmiać, bo urzędnik postanowił zrobić jej psikusa, czy może raczej powinna zachować kamienną twarz i udawać, że się tego spodziewała. Niczego nie pragnęła wtedy bardziej, niż żeby ktoś pomógł jej zapaść się pod ziemię. Miała dobre nazwisko. Pochodziła z niezłej rodziny. I nagle dowiadywała się od obcego człowieka, że wykiwał ją własny ojciec, ojciec, którego może i nie darzyła zbyt ciepłymi uczuciami, bo on sam nigdy nie okazał takowych wobec niej, ale aż chciała wykrzyczeć notariuszowi w twarz, że porządni ludzie tak nie robią i to nie może być prawda, jakby to mogło cokolwiek zmienić i jakby sytuacja, w której się znalazła, była winą wypełniającego swoje obowiązki urzędnika.
Jedno musiała jednak teraz tacie przyznać — był niezłym aktorem, skoro czasem zdarzało jej się pomyśleć, że jednak nie był taki zły. Na przykład wtedy, kiedy uległ namowom Patricka i pozwolił jej płynąć razem z nimi do Nowego Jorku. Albo dużo wcześniej, kiedy zgodził się, żeby przyjaźniła się z Tannes. Dzięki okazjonalnym aktom łaski nawet sobie nie wyobrażała, że przez te siedemnaście lat dokładnie obmyślił sobie, co kiedyś zrobi, jak ukarze ją za to, że nigdy nie sprostała jego oczekiwaniom. Teraz wszystko nareszcie nabrało sensu, choć okazał się on absurdalny, śmieszny i żałosny: tata po prostu nigdy jej nie lubił.
Zgasiła światło i zamknęła oczy. Jakoś to wytrzyma. Musiała wytrzymać. I tak zamierzała napisać do swojego wuja i powiadomić go, że powinien razem z kuzynem Rainierem niezwłocznie przyjechać do Anglii. A że miał tutaj zastać spadek, z którego sam zrezygnował, wyjeżdżając dawno temu do Indii… Cóż, najprawdopodobniej nie będzie o to zły. Kto by był?

***

Ciotka Ethel po raz pierwszy od dziesięciu lat zjawiła się w Somersett House zaraz po powrocie swojej bratanicy z tej fatalnej wycieczki, ale nie mogła wtedy zostać zbyt długo. Załamała więc tylko parę razy ręce nad losem biednej Kitty, wróciła z powrotem do Liverpoolu i przyjechała znowu w drugiej połowie czerwca, przywożąc ze sobą dwie córki, panny na wydaniu — Rosemary i Florence, obie już dwudziestoletnie. Kuzynki, razem z matką, były bardzo zaskoczone, kiedy odkryły, że, na przekór wszystkim, Kitty nie zamierzała już dłużej traktować swojego życia jak przykrego obowiązku.
Ogromna była w tym zasługa Cormaca, który chyba trochę bał się ciotki Ethel i jej władczego charakteru, bo unikał jej jak ognia, kiedy wpadał co parę dni po jakieś papiery. Kitty wykorzystywała każdą chwilę, żeby pobyć w jego towarzystwie, a to też trochę dlatego, że przy ciotce i kuzynkach głównie się nudziła, a Tannes, jej jedyna przyjaciółka, znowu poważnie się przeziębiła i nie mogła opuszczać domu ani nie wolno było jej odwiedzać. Cormac miał więc parę okazji, żeby uspokajać Kitty i powtarzać jej, że wszystko jakoś się ułoży, kiedy była taka potrzeba, czasem też żartował z nią, jak to stał się niewolnikiem bez wykształcenia w służbie swojego ojca albo po prostu przekładał kolejne stosy papierów i słuchał jej paplaniny.
Nie lubiła zostawać w domu z ciotką i kuzynkami. Uciekała od nich przy każdej okazji, już nie tylko dlatego, że się przy nich nudziła, ale też dlatego, że widziała, jak obserwowały każdy jej krok i pilnowały, żeby w odpowiedni sposób przechodziła żałobę, o której powinny przecież świadczyć nie tylko czarne suknie i zamknięcie się w ponurych murach Somersett House.
Problem tkwił w tym, że Kitty, mimo wciąż powracających snów, w których każdej nocy Patrick prowadził ją przez pokład do łodzi ratunkowej, nagle poczuła się wolna. Kontrolująca ją ciotka była sto razy lepsza niż ojciec, przy którym Kitty nauczyła się zachowywać tak, jakby zupełnie nie istniała. Nagle mogła we własnym domu robić wszystko, na co miała ochotę, a co wcześniej uchodziło w oczach taty za niewybaczany grzech. Mogła więc bezczelnie tupać, kiedy wchodziła lub schodziła po schodach, stać godzinami nad ogrodnikiem i przyglądać się jego pracy przy pełnych kwiatów rabatach, przebywać o każdej porze dnia w tym pomieszczeniu, w którym akurat chciała, a nie tylko w salonie na dole lub w swoim pokoju, czytać zbyt mądre dla niej książki albo po prostu leżeć na kanapie w bibliotece z nogami na podłokietniku i patrzeć bezmyślnie w sufit, ignorując przy tym paplającą jej nad uchem ciotkę, która nie miała nad bratanicą żadnej władzy poza tym, że mogła skrytykować jej rozczochrane włosy albo napomknąć, że za bardzo opychała się swoimi ulubionymi cytrynowymi ciastkami z białym lukrem.
Każdego dnia, kiedy Kitty już zdecydowała, że wystarczy beznadziejnego leżenia w łóżku, umyła się, ubrała i niespiesznym krokiem wędrowała do jadalni, mijała pozamykane na klucz puste pokoje, których nie miał już kto zajmować. Sypialnię należącą kiedyś do rodziców, a potem tylko do taty, mijała bez mrugnięcia okiem. Nie potrafiła jednak równie obojętnie przejść obok dawnego pokoju Patricka. W ciągu tygodni, które minęły jak jeden dzień, weszła tam dokładnie dwa razy — i dwa razy, po zaledwie kilkudziesięciu sekundach, wyszła ze łzami w oczach. Wszystko, co Patrick po sobie zostawił, wciąż tam było. Poustawiane niedbale na półkach książki, ubrania w szafie, niedokończone listy, których nie zdążył wysłać. Nikomu, nawet najbardziej zaufanej ze wszystkich służących Graham, nie pozwalała dotykać jego rzeczy, przestawiać czegokolwiek czy wyrzucać. Pokojówka miała za zadanie tylko od czasu do czasu zetrzeć kurze, zapalić w kominku albo otworzyć na kilka godzin okna.
Kitty miała wrażenie, że gdyby pozbyła się którejkolwiek z jego rzeczy, nawet gdyby była to złamana stalówka czy stary, rozpadający się podręcznik, pozbyłaby się również Patricka. Wciąż potrafiła otworzyć rano oczy i przez chwilę pomyśleć, że zaraz starszy brat wpadnie do jej pokoju, żeby czynić zgryźliwe uwagi pod adresem największego śpiocha w całym domu.
Pewnego dnia wreszcie zebrała się w sobie po raz trzeci i znów weszła do pokoju, który wciąż wyglądał, jakby Patrick opuścił go tylko na chwilę.
Nawet książka, którą czytał przed wyjazdem do Ameryki, a zapomniał zapakować do walizki, nad czym podczas podróży głośno ubolewał, wciąż leżała tak, jak ją zostawił. Pięknie oprawione wydanie Braci Karamazow, przyniesione do domu chyba głównie na przekór ojcu, bo ten gardził każdym nieanglojęzycznym autorem, wciąż leżało na mahoniowym sekretarzyku, obok rozłożonego świeżego papieru listowego i pustej koperty. Do kogo miał w planach napisać?
Kitty w zamyśleniu przesunęła dłonią po blacie sekretarzyka i wyjrzała przez okno. Patrick lubił mieć widok na ogród.
Uniosła głowę i skrzywiła się z niesmakiem, widząc rozsunięte na boki ciężkie, długie do ziemi kremowe zasłony, wykończone grubą, złotą nicią, którą podobno szyło się gorzej niż kawałkiem drutu. Musiała się ich pewnego dnia pozbyć z całego domu. Tak, każde pomieszczenie potrzebowało tutaj więcej światła. Po co komu zasłaniać te piękne, wysokie okna?
Podeszła do stojącej pod ścianą szafy i otworzyła ją, ale zaraz potem zamknęła. Co niby powinna zrobić z wciąż wiszącymi tam ubraniami, których, głównie dzięki staraniom Graham, nie odważyły się napocząć mole? Już teraz, gdy starała się myśleć tak praktycznie, jak tylko potrafiła, czuła zbierające się pod powiekami łzy i ściskający gardło szloch, choć wmawiała sobie, że tym razem da radę. Wydawało jej się, że ten czas powinien wystarczyć, by rana, wydarta w jej sercu, mogła się zabliźnić, ale to było tylko pobożne życzenie głupiutkiej Kitty.
Zła na siebie i na swoje łzy, które nie wiadomo kiedy zaczęły płynąć po policzkach, odsunęła stojące przy sekretarzyku krzesło i usiadła na nim bokiem, wspierając łokieć na oparciu. Czuła się, jakby starając się w ciągu ostatnich miesięcy zagłuszyć ból, wywołany śmiercią Patricka, odsuwała na bok pamięć o nim. Teraz liczyła, że przyjazd wuja i kuzyna, którzy będą musieli wymyślić, co z nią zrobić, pomoże jej choć trochę wypełnić pustkę, ale czemu była tak samolubna, by dopiero teraz dojść do wniosku, że takiej pustki nikt nie mógł wypełnić? Że resztę życia musiała przeżyć z myślą, dlaczego wsiadła do tej przeklętej łodzi, kiedy Patrick został na statku?
Spojrzała na podstarzały i poprzecierany dywan, zasłaniający podłogę. Przypomniała sobie, jak wysypywali na niego wszystkie zgromadzone w przepastnym kufrze zabawki, ustawiali na torach drewnianą kolejkę albo zmuszali ołowianych żołnierzy do marszu. Zaśmiała się przez łzy, kiedy przed oczami stanął jej przezabawny obraz — chyba zezłościła się wtedy na Patricka, bo ułożył z klocków wyższą wieżę niż ona. Rzuciła się więc na niewyświechtany jeszcze dywan, sprowadzony z jakiegoś dalekiego, egzotycznego kraju i tłukła swoimi dziecięcymi nóżkami i piąstkami tak długo, aż do pokoju wpadła niania i zaprowadziła małą Kitty do ojca, który oczywiście sprawił jej lanie. Po tym wydarzeniu Patrick nigdy więcej nie ośmielił się ułożyć z klocków wyższej wieży.
Teraz też miała ochotę rzucić się na ten dywan, ale nie po to, by wyrazić swoje rozczarowanie przegraną. Chciała znowu wrzeszczeć wniebogłosy, kopać i walić wściekle pięściami, a to wszystko tylko po to, by pokazać wszystkim wokół (albo udowodnić sobie), że naprawdę cierpiała. Nagle doszła do wniosku, że właściwie nikt, no może oprócz Cormaca, którego właściwie już dawno nie widziała, nie wiedział, jak bardzo ją to wszystko bolało. Nie manifestowała swojej żałoby, czasem wydawało jej się, że nie potrafiła jej przeżywać. Nie wylewała potoków łez, kiedy mieszkańcy Iver i okolic, bliżsi lub dalsi znajomi, zgromadzili się na przykościelnym cmentarzu, by razem z biedną Kitty Somersett symbolicznie pochować w rodzinnym grobowcu dwie puste trumny. Stała wtedy jak zaczarowana i tępym wzrokiem patrzyła na wyryte w kamieniu imiona i daty, póki ktoś nie poczuł się w obowiązku trącić ją delikatnie w ramię i wyrwać z zamyślenia.
Tknięta dziwnym impulsem, może też trochę ciekawością, zaczęła odsuwać szuflady sekretarzyka, na którego blacie wciąż leżało piękne, srebrne pióro Patricka — prezent od ojca na dwudzieste urodziny. Nie spodziewała się znaleźć w nich posegregowanych i przewiązanych sznurkiem listów, ale przecież Patrick nigdy nie miał w zwyczaju się ich pozbywać, powtarzał, że lubił czasem wracać do tego, co działo się kilka lat wcześniej. Odkryła więc wsunięte w oryginalne koperty listy, adresowane koślawym pismem dziesięciolatki, które wysyłała mu, ilekroć wyjeżdżał do szkoły. Były też inne, podpisane imionami i nazwiskami, które w większość przypadków nic Kitty nie mówiły. Patrick nigdy nie był mrukiem, ukrywającym skrzętnie swoje sprawy przed wścibską młodszą siostrą, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wspominał o kimś, kto nazywał się William, Gilbert czy, co wywarło na niej największe wrażenie, Christabel. Najwcześniejsze daty, umieszczone na ciągnących się zwykle przez kilka kartek listach od tej dziewczyny, zbiegały się czasowo z kilkoma miesiącami po skończeniu przez niego prywatnej szkoły w Worcester, kiedy razem z Cormakiem podjęli decyzję o zwiedzeniu kawałka świata przed rozpoczęciem studiów.
Sprawdziwszy daty na wszystkich listach, podpisanych imieniem tajemniczej Christabel, Kitty zauważyła, że przychodziły regularnie przez prawie pięć lat — najnowszy został wysłany w styczniu poprzedniego roku.
Choć zapewne pomogłoby to rozwiać wiele wątpliwości i udzieliło odpowiedzi na większość pytań, kłębiących się w głowie Kitty, nie zdecydowała się ich przeczytać. Kimkolwiek była pisząca zdające się nie mieć końca monologi Christabel — to wciąż była sprawa tylko i wyłącznie Patricka. Zamierzała uszanować jego prywatność, więc po prostu zebrała wszystkie listy, jakie udało jej się znaleźć, ułożyła je w jednym pudełku i schowała na strychu, razem z resztą rzeczy, których jeszcze nie miała serca się pozbywać.

***

Kitty o mało nie zakrztusiła się przełykaną właśnie wciąż gorącą herbata, kiedy zobaczyła, co przyniósł lokaj. Starając się za wszelką cenę opanować drżenie dłoni, wzięła od niego telegram i podziękowała, po czym poprosiła go o opuszczenie biblioteki. Spojrzała na Cormaca, siedzącego nad stertą papierów przy biurku jej ojca, oczekując na jakikolwiek znak z jego strony, ale doczekała się jedynie zaciekawionego spojrzenia. To, czy odczyta wiadomość przy nim, zależało tylko od niej.
W istocie nie było czego czytać — wuj John przekazywał z pokładu płynącego z Indii statku, że planują przybić do portu w Portsmouth osiemnastego sierpnia.
Westchnęła głośno i wbiła niewidzące spojrzenie w stolik do kawy przed sobą. Za niecałe dwa tygodnie, pomyślała. Kiedy ten czas tak zleciał?
— Dobre wieści? — zapytał Cormac.
— Znakomite — odparła, wstając od stołu i podając mu kartkę. — Gdybyś mnie szukał, będę w ogrodzie. Za ciepło dziś na siedzenie w domu. — oznajmiła i, poprawiając po drodze fałdy ciężkiej, czarnej spódnicy, wyszła z biblioteki.
Cormac skinął głową i wzrokiem odprowadził Kitty do drzwi. Rzucił okiem na treść telegramu. Nie ulegało wątpliwości, że dla Somersett House miały nadejść nowe czasy — lepsze czy gorsze, tego nie mógł wiedzieć nikt. Wszystko zależało od osobistych planów Johna Somersetta i roli, jaką zaplanował dla swego syna. Bo nie ulegało żadnej wątpliwości, że tajemniczy Rainier nie płynął taki kawał świata bez powodu lub tylko dla towarzystwa. Miał przecież z pewnością własne życie w Indiach.
Cormac, który zdążył już wymyślić i dokładnie rozważyć kilka możliwości, póki co obstawiał, że Kitty wcale nie zostanie odsunięta na dalszy plan, jak się tego spodziewała. Dałby sobie nawet rękę uciąć, że zechcą wplątać ją w coś poważniejszego, więc żywił cichą, nieśmiałą nadzieję, że mimo wszystko nie będą to plany matrymonialne. Słyszał już o tym, znał takie przypadki — małżeństwa zawierane pomiędzy członkami tej samej rodziny nierzadko okazywały się znakomitą inwestycją. Nie trzeba było wprowadzać w swoje prywatne sprawy obcych ludzi, nie trzeba było z nikim dzielić się łączącymi pokolenia sekretami.
Żywił ogromną nadzieję, że zwyczajnie przesadzał i tylko sobie wmówił, że takie rozwiązanie miałoby dużo sensu. Odkąd rzucił studia miał zdecydowanie za dużo czasu na snucie głupich teorii, co zupełnie nie pasowało do jego poważnego wizerunku inteligentnego i ambitnego młodego londyńczyka.
Za każdym razem, kiedy zaczynał o tym myśleć, bo swoją teorię usnuł już jakiś czas temu, zaczynał również żałować, że nigdy nie miał odwagi potraktować Kitty inaczej, niż jak młodszą siostrę swojego przyjaciela. A teraz? Teraz było już jakby trochę za późno, przynajmniej dla Cormaca, nienawykłego do bezpardonowego zgarniania tego, na co aktualnie przyszła mu ochota. 

30 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podobał. Szczególnie to, jak opisałąś żałobę Kitty. Może i nie płacze , nie leje łez itd., ale to wcale nie znaczy, że nie odczuwa żałoby. Wręcz przeciwnie. Myslę, że Kitty nigdy tego do końca nie przeboleje. Współczuję jej też z powodu ojca. NIe wiem, czy ten faktycznie od początku planował coś takiego, tzn. w takim sensie, że faktycznie aż tak nioenawdził córki? może był świadomu, że R. chce się z nią ożenić? Tzn. niby teraz jeszcze nie wiadomo, no, ale... podejrzewam, że tak będzie. z drugiej jednak strony może jednak przeceniam ojca Kitty? kurczę, trudno powiedzieć... nie mogę doczekać się pierwszego spotkania kuzynów.
    Trzy uwagi:
    1. "Jej tata, ciekawe gdzie się podziewał, zgubili go, kiedy przy prawej burcie dowiedzieli się, że wszystkie szalupy zostały już spuszczone na wodę, zawsze powtarzał, że kobiety miały skłonności do siania niepotrzebnej paniki". - przez długi wtręt w środku zdanie straciło sens. Przecinek przed "gdzie".
    2. Nadużywasz słowa "swój".
    3. "Mogła więc bezczelnie tupać, kiedy wchodziła lub schodziła po schodach, stać godzinami nad ogrodnikiem i przyglądać się jego pracy przy pełnych kwiatów rabatach, przebywać o każdej porze dnia w tym pomieszczeniu, w którym akurat chciała, a nie tylko w salonie na dole lub w swoim pokoju, czytać zbyt mądre dla niej książki albo po prostu leżeć na kanapie w bibliotece z nogami na podłokietniku i patrzeć bezmyślnie w sufit, ignorując przy tym paplającą jej nad uchem ciotkę, która nie miała nad bratanicą żadnej władzy poza tym, że mogła skrytykować jej rozczochrane włosy albo napomknąć, że za bardzo opychała się swoimi ulubionymi cytrynowymi ciastkami z białym lukrem". - To zdanie jest niesamowicie długie, o wiele za długie. Masz do takich tendencję.
    Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, nie, Jacob to po prostu złośliwa bestia była, a Kitty jest dziecinna i przewrażliwiona. I lubi sobie dorabiać różne teorie. Wszystko dzieje się tak jak w poprzedniej wersji, wątków praktycznie nie zmieniam, tylko je porządkuję.
      1. No, rzeczywiście. Muszę przestać edytować rozdziały o drugiej w nocy. Już idę poprawić.
      2. E, nie wydaje mi się. No może trochę. Sprawdzę.
      3. Wiem, lubię długie zdania i od czasu do czasu sobie na takiego potworka pozwalam. ;)
      Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. ELO JESTEM :D:D:D:D Sorki, ale skomciam Ci od dupy strony troszkę, bo dziś ten rozdział, a w czwartek poprzedni, bo niestety do czwartku moja introwersja cierpi i muszę trochę powychodzić na piwo ze znajomymi </3
    No to tak - język zawsze miałaś ładny, już ten rok czy dwa temu kiedy zaczynałam czytać, ale teraz moim zdaniem jest lepiej. Może to kwestia tego, że miałam taką przerwę od czytania (D:) i teraz twój improvement wali mi po oczach, no ale well, tak jest. No i mnie masz żadnej cholernej maniery w pisaniu, w przeciwieństwie do mnie, jak dziś zauwazyłam, sprawdzając Bercię. No ale anyway, o Berci będziemy gadac u mnie XD
    Mam chyba tylko jedną jedyną uwagę:
    "kazał szybko ubrać się w ciepłe ciuchy" - jesteś absulotnie pewna, że słowo "ciuchy" jest jak na tamte czasy okej? Bo ja nie jestem D:
    No ogóle tak jak mówię, ze spraw technicznych nie ma się do czego przyczepić. WIĘC BĘDĘ CHWALIĆ!!!!!!!!
    No to tak, znów powiem, że może to tylko wrażenie wywołane tym że dużo czasu minęło odkąd czytałam poprzednią wersję opka, ale mam wrażenie, że jakoś tak Kitty jest tym razem jakby wdzięczniejsza dla czytelnika, bardziej otwierasz ją na to, by można było wejść w jej skórę i sie z nią utożsamić - mam nadzieję, że nie gadam bez sensu i wiesz o co mi chodzi, bo ja jednak nie umiem w komcie :< No, w każdym razie jakoś tak wszystkie te jej przemyślenia, sprawiają, że jakoś lepiej się ją rozumie i łatwiej postawić sie na jej miejscu, a już szczególnie mnie bardzo smutło to jej rozmyślanie o bracie. No i w taki fajny, nienachalny sposób podkreśliłaś, że właściwie żałobę, to ona jedynie po bracie przechodzi. I super. I słusznie.
    Cormac mi się wydaje... no nie wiem, przede wszystkim fajnie, że - wydaje mi się - jawniej opisałaś jego uczucia wobec Kitty. W poprzedniej wersji tak nie za bardzo ogarniałam, czy on właściwie się w niej kocha czy jednak nie, a tutaj to jest dość obvious, jak sprawa z jego strony wygląda I DOBRZE bo jak Ci wczoraj mówiłam, to nie umiem w interpretację :<. No i jeszcze uwaga ogólna do tekstu, że chyba bardziej mi się podoba, że bardziej skupiasz się teraz na Kitty niż Rainierze. Nie żebym go nie lubiła, ale bardziej sympatyzuję z Kitty. Chyba w poprzedniej wersji było odwrotnie, nie? :D No i widać to co napisałaś w odpowiedzi na komć wyżej - wszystko jest bardziej uporządkowane i zrozumiałe. No chociaż może to kwestia tego, że poprzednia wersja opka zaspojlowała mi wszystko i wszystko wiem XD Ale dobre opka o dobrych postaciach dobrze się czyta nawet kilka razy :D
    A i jeszcze miałam cię zapytać - powiedz mi, czy nazwiska tych ludzi z Titanica, o których tam piszesz, to są prawdziwe? Bo jak tak, to straszliwie szanuję skrupulatność w riserczu :0
    Nie pamiętam też jak było z ojcem Kitty wcześniej, ale teraz zrobiłaś świetne zagranie, które sprawia mnie miota mną jak szatan i przez chwilę gapiłam się w tekst myśląc AAAAAAA WHY?!?!?! - odnośnie tego, że zdarzało mu się być, ekhem, miłym dla córki. A tu taki ch... ;____; Rzeczywiście po tym rodziale widać, że wiele sobie przemyślałaś i uporządkowałaś. CHCIAŁABYM ZROBIĆ COŚ TAKIEGO NA BERCI, ALE NIEEEE, BO LEŃ. No i w sumie nie chcę usuwać tego co mam, także tego.
    No, to ja jeszcze w czwartek odezwę się pod poprzednim :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten uczuć, kiedy chcesz komciać blogaski, ale prawdziwe życie wzywa. :D Spoko, nie ma sprawy, nic się nie martw. :D
      Nieskromnie przyznam, że też uważam, że się trochę poprawiłam (no let's be honest, zaczynałam jak miałam 17 lat, teraz mam prawie-już-że 20, czasem siedemnastolatki też mogą super pisać, ale w moim przypadku podrośnięcie te 3 lata wyszło tylko i wyłącznie na dobre). Ale manierę mam, zdecydowanie mam, za to u ciebie jej jakoś nie widzę, nie wiem, co to sobie wymyśliłaś. ;P
      Nie mam pojęcia, czy "ciuchy" są na tamte czasy okej, spróbuję to jakoś sprawdzić, ale skoro rzuciło ci się w oczy, to zmienię na inne słowo najlepiej.
      Bo ja bardzo lubię Kitty i jest ona jedną z moich najbardziej dopracowanych i spójnych postaci, o których umiem powiedzieć wszystko. Została tak zaplanowana, że znam ją jak własną kieszeń i kocham jak własne dziecko. Strasznie to głupie, ale naprawdę lubię własną postać i uważam, że akurat ona to mi wyszła, chyba jako jedyna w całym opku. No może jeszcze Robert byłby udany, gdybym przewidywała dla niego więcej czasu antenowego, ale ten to w ogóle ma tu przesrane. XD
      No zjebałam poprzednim razem, nie czarujmy się, pierwsza wersja Origiu była bardzo niedopracowana, ta jest tylko trochę mocno niedopracowana. :DDD Dorosła autoreczka, dorosły postacie, dojrzał pomysł i udało się bardziej logicznie poskładać fabułę + staram się pilnować, żeby był u mnie choć trochę jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy, bo z logiką wydarzeń i tym, żeby coś się brało z czegoś i coś było następstwem czegoś mam jeszcze problemy. I pewnie zawsze mieć będę.
      Rainier jest głupi, wkurwia mnie i go nienawidzę, a jednocześnie kocham, bo to moje dziecko, które tak bardzo nie ogarnia świata i tak bardzo je życie boli. To jest słaba postać. Bardzo słaba. Nijaka i rozmemłana. Niekonsekwentna i źle zbudowana. Bez charakteru.
      OOOOO, JAK SIĘ CIESZĘ, ŻE TO PYTANIE ZADAŁAŚ, ja czekałam, żeby ktoś je zadał! <3 Pozwól, że zrobię wykład, mogęęęę? Znaczy bo ja te nazwiska poupychałam, żeby ludzi zachęcić do własnego researchu, ale po cichu liczyłam, że ktoś jednak zapyta.
      Kobieta wsiadająca do łodzi w futrze zarzuconym na piżamę - Emily Maria Ryerson.
      Benjamin Guggenheim i jego strój wieczorowy, żeby umrzeć jak dżentelmen - fakt. Widać go nawet w Titanicu z 1997 roku, siedzi na krześle, kiedy do tej sali z wielkimi schodami i szklaną kopułą wdziera się woda.
      Młoda dziewczyna trzymająca pod rękę swojego męża i odpowiadająca na pytanie stewarda - zostali określeni w "A Night to Remember", z której brałam, poza Encyclopedią Titanica, informacje jako "młoda para z Zachodu", kręcili się przy relingu razem ze Straussami, Allisonami i kilkoma innymi parami, które nie chciały się rozdzielać (działo się to już po tym, jak pani Strauss odmówiła zajęcia miejsca w łodzi bez męża).
      Mała Loraine Allison - jedyne dziecko, które zginęło z pierwszej klasie. Jej rodzice szukali jej brata, którego, o ile dobrze pamiętam, niania zabrała bez ich wiedzy do łodzi ratunkowej. Zginęli razem z córką, Hudson Trevor Allison przeżył katastrofę, zmarł w 1929 roku w wieku 18 lat.
      Milton Long trzymał się w towarzystwie Jacka Thayera praktycznie do chwili zatonięcia, razem zdecydowali się na skok do wody, Jackowi udało się znaleźć w łodzi ratunkowej, Miltona porwała woda zaraz po skoku. Jack był chyba jednym z ostatnich, którzy weszli na pokład Carpathii, w katastrofie stracił ojca. Życie dość okrutnie się z nim potem obeszło, załamał się po śmierci matki, a potem jeszcze jego syn zginął podczas II wojny światowej i Jack popełnił samobójstwo w 1945. Mimo młodego wieku podczas katastrofy zachowywał się bardzo dojrzale.
      Bruce Ismay próbował się rządzić przy ewakuacji, bo był dyrektorem zarządzającym w White Star Line, naprawdę dostał opiernicz od piątego oficera Lowe'a, bo więcej przeszkadzał niż pomagał.

      Usuń
    2. Dziewczyny mówiące z irlandzkim akcentem - o ile dobrze pamiętam chodziło mi o Kate Mullin, Kathy Gilnagh i Kate Murphy. Steward nie chciał ich przepuścić przez drzwi (płynęły trzecią klasą).
      Madeleine Astor naprawdę wystroiła się w tę samą jasną suknię, którą miała na sobie przy kolacji, w chwili katastrofy miała 18 lat i była w czwartym bodajże miesiącu ciąży, jej mąż JJ Astor pytał, czy może wsiąść do łodzi ze względu na jej "delikatny" stan, ale mu nie pozwolono.
      Ojciec zachęcony przez oficera do wejścia do łodzi razem z żoną i dzieckiem - Albert Francis Caldwell, żona niedomagała i nie dawała rady trzymać dziecka na rękach, dlatego wpuszczono Alberta do łodzi, Caldwellowie okazali się potem jednym z niewielu małżeństw (w stosunku do liczby, jaka zaczęła podróż), które razem ją skończyły.
      No, to chyba wszyscy, o których wspomniałam.
      Aleś mi dobrze tym komciem zrobiła. :DDD Dziękuję ślicznie i skoro mówisz, że do czwartku, no to... Do czwartku. :PP

      Usuń
    3. PS Przyzwyczaiłam się do twojego starego avka, ale fajną masz teraz Ciri. :D (teraz się modlę, żeby nie było, że źle poznaję XD)

      Usuń
  3. Prolog, co prawda nie przyniósł spektakularnych zwrotów akcji, ale był za to napisany całkiem zgrabnie. Całość wyszła może trochę zbyt enigmatycznie, ale miało to na pewno swój urok. Ładnie za to wprowadziłaś czytelnika w opowieść, choć w sumie nie wiadomo było, czego się spodziewać. Taki już los blogaskowych prologów, że są pisane od czapy, że równie dobrze mogłoby ich nie być. Ale tutaj wszystko było z sensem. Chyba jedno z lepszych wprowadzeń do fabuły, jakie czytałem na blogach. Brawo Ty! Opisy były ładne, a zdania ciekawe. Widać, że masz dużo do powiedzenia. I nie zgodzę się z opiniami innych, że zdania były zbyt przekombinowane. Nie bardzo wiem, na jaką konkretnie epokę jest stylizowana opowieść, ale -- o ile dobrze rozumiem -- wyczuwam tutaj wątki kolonialne. Całość chyba jest kreowana na wiek XX; czyżby również lata 20. jak u Leleth? Na pewno brzmi to dość ciekawie. Niestety, niewiele więcej mogę powiedzieć na chwilę obecną. A więc na przód! do pierwszego rozdziału.

    No i jestem. Ładnie wprowadzasz nowe wątki. Choć nie mamy pojęcia, kim są ci ludzie, o których wspominasz -- w sensie wiemy, bo powiedziałaś, ale nie znamy ich w ogóle, poza drobnymi szczegółami, które zdradziłaś, to nie czuć tutaj takiej sztuczności. Wszystko z siebie ładnie wynika i nie brzmi to w stylu: "Bo ałtorka tak powiedziała, to tak jest, i tyle. Pogódź się z tym i przestań się czepiać artystki, albo zdychaj".

    Troszeczkę się jednak pogubiłem. Wallis przypadkiem nie powinna uganiać się za bratem Abigail? Z tego wynika, że ona też szaleje za Rainierem. Sprawdza... A, nie! Wybacz, wszystko w porządku. Już rozumiem. Taki ze mnie nieogar.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem pod wrażeniem tego, jak wszystko wychodzi tutaj tak płynnie. Nie mam oczywiście pojęcia, ile zajęło Ci cyzelowanie tych wszystkich szczegółów, ale wychodzi to po prostu bajecznie. Te wszystkie detale, dialogi i relacje między bohaterami. Wszystko jest tutaj takie naturale. Chciałbym, żeby u mnie też wychodziło to z taką łatwością. Robię się zazdrosny i normalnie jestem wściekły na siebie, że nie mogę powiedzieć niczego złego i sobie ponarzekać, bo nie ma się czego czepiać. Nie żebym z natury się czepiał. Ale jest za to wzmianka o Titanicu, więc przynajmniej wiem już, z czym mam do czynienia. Tak przy okazji, Rainier będzie takim badassem? Albo nie mów.

    Właściwie nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć. Większych niedociągnięć i nielogiczności nie widzę, a nie chcę wynajdywać czegokolwiek na siłę. Relacje między bohaterami są, o czym wspominałem. Od pierwszej chwili wydają się żywi i mają w sobie to coś. Skupiam się zatem na samej fabule, bo tajemnic tutaj co nie miara. Aż nie mogę się doczekać, kiedy wszystko zacznie się wyjaśniać. Zastanawia mnie, czy ta napięta relacja między Rainierem a ojcem będzie jakoś istotna dla całej akcji, czy to po prostu jeden z wielu wątków? Ale co tam! Doczytałem końcówkę rozdziału. Bardzo sugestywna, nie powiem. Robert i Rainier faktycznie mają się ku sobie, czy tylko manipulujesz czytelnikiem? W sumie z jakiego innego powodu Robert przejąłby się tak bardzo jego wyjazdem?

    Jakoś umknęło mojej uwadze, że Robert jest jawnym waginosceptykiem. myślałem, że ta jego egzaltacja wynika po prostu z tego, że jego tró low wyjeżdża do Europy. I nawet zaczęła mnie drażnić ta jego rozlazłość (tak, autor niniejszego komentarza jest cynicznym dupkiem). Ale potem zaczęło mi się wszystko układać i już rozumiem jego problem. Tak po prawdzie to chyba Rainier jest w trochę lepszej sytuacji. Wbrew pozorom, nawet z ojcem za plecami powinien mieć więcej swobody, nawet jeśli ktoś na miejscu będzie chciał go utemperować. Poza tym Anglia była chyba bardziej liberalna niż Indie. Nowe otoczenie po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z kolei Robert również powinien cieszyć się na wyjazd. Ja rozumiem, że będzie się starał dogryźć kapitanowi, ale to dla niego jedyna szansa, żeby się uwolnić od ojca. Nie wiem, przed czym Robert się wzbrania. Wspominałaś, że Abigail nie odegra istotnej roli w opowiadaniu, a poza tym ma własne życie. Więc tęsknota odpada. Jego stosunki z matką będą takie, jakie są dopóki mieszka z despotycznym (to chyba zbyt mocne słowo, ale mimo wszystko) ojcem. Majątku też raczej nie odziedziczy, przynajmniej dopóki nie zmusi się to ożenku i spłodzenia potomka. Poza tym każdy musi się usamodzielnić. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo moja mamusia trzymałaby mnie najchętniej pod spódnicą co najmniej do czterdziestki. Więc wyjazd to jedyna szansa jak by nie patrzeć. Pozostają jedynie kwestie, że Robert miał być dziedzicem, jak rozumiem. Ale o tym już wspominałem.

    Natomiast Natalie wyszła całkiem wiarygodnie. Kupuję ją i nie mam właściwie żadnych zastrzeżeń. Rozumiem jej sytuację.

    Kitty natomiast jest chyba jedyną postacią, która przypadła mi do gustu od pierwszej chwili. Ma w sobie coś ciekawego. Powiedziałbym, że chyba tę marzycielską tęsknotę. Chyba to mnie najbardziej urzekło. Podobnie jak od razu zachwyciłem się Lowri.

    Opisy, jak zawsze bajeczne. Nie będę wnikać w szczegóły. Powiem tylko, że bardzo zgrabnie poprowadziłaś narrację ze wspomnieniami Kitty i połączyłaś wszystko w całość. Było to bardzo sugestywne, bardzo łatwo można było przenieść się z salonu do Titanica i z powrotem do chwili obecnej. Niby nic wielkiego, a zadziałało świetnie.

    Plus za ten kontekst historyczny w ogóle. Jak czytam opowiadania wzorowane na jakąś epokę pisane przez współczesnych, to zawsze nachodzą mnie takie myśli, że przecież myśmy o wszystkim już dawno wiedzieli, więc trudno o wizjonerskie podejście, a tamci ludzie przeżywali to na własnej skórze i nie wiedzieli, co ich czeka. Dziwne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piszesz, że relacje między bohaterami wzorujesz poniekąd na stosunkach z własnym ojcem. Zabrzmi to dziwnie, ale ja doskonale Cię rozumiem. Nie znam się oczywiście, ale relacje z despotycznym człowiekiem nie są mi obce. Właściwie z ludźmi. Masz niebywałą zdolność obserwacji i chyba dlatego wszystko wychodzi tak dobrze.

    Ja się trochę pogubiłem i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jesteśmy w Europie a nie w Indiach. W dalszym ciągu nieogar. Ale czy przypadkiem nie szykujesz jakiegoś wątku religijno-historyczno-dramatycznego po między Kitty i Rainierem w stylu: "O mój Boże, hrabina jest w ciąży!"

    Ale numer, ja właśnie zacząłem oglądać Poldarka i nawet chciałem zabłysnąć i polecić, ale widzę, że doskonale go już znacie.

    Kitty znów błyszczy. Strasznie podoba mi się sposób, w jaki przedstawiasz tę postać, jej psychikę. Kitty wydaje się tak naturalna. Tyle przeszła i pomimo żałoby potrafi cieszyć się takimi przyziemnymi rzeczami, a mimo to wciąż odczuwa stratę.

    A jednak jest, co prawda mała sugestia, że Kitty i Rainiera jednak coś może łączyć. Nie żebym na to liczył. Po prostu cieszę się, że coś przewidziałem. Co do Cormaca, to sam nie wiem. Niby fajnie, że jest, ale jakby go w ogóle nie było. Mimo to fajnie, że Kitty ma na kim polegać.

    Granuluję bogatego researchu w sprawie pasażerów. Kolejny plus za realizm. A słyszałaś może o tej pielęgniarce, która poza Titanikiem przeżyła jeszcze dwie inne katastrofy?

    To by było na tyle mam nadzieję, że zawarłem same konkrety. Od następnej notki będę już na bieżąco, więc komentarze wyjdą, mam nadzieję, na bardziej opiniotwórcze. W razie w jesteśmy w kontakcie. Jakbyś potrzebowała kogoś, kto się jeszcze pozachwyca.

    O, i wybacz jeszcze, że tak rozdrobniłem moją wypowiedź. To nie tak, żeby wyszło, że napisałem najwięcej komentarzy. Po prostu nie mam siły walczyć z tymi ograniczeniami odnośnie ilości znaków, więc komciam na ślepo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię pisać prologi. Nie mam do nich talentu, ale za to mam słabość do bycia ałtoreczką i korzystania z ałtoreczkowych rozwiązań. Ale cieszę się, że uważasz, że jakoś mi to wyszło, bo zdaję sobie sprawę, że nie wiadomo co to to nie było.

      Akcja zaczyna się w roku 1912, nie wykluczam, że w przyszłości mogę wrzucić kilka wspominek i retrospekcji, ale raczej dalej niż do 1888 się w nich nie cofnę. W lata dwudzieste też w pierwszej części wkroczymy, ale póki co dla moich postaci to bardzo odległa przyszłość. ;)

      Ej, tu tak było. Trzy lata temu, kiedy zaczynałam. :D Ałtoreczka tak mówi i słowa ałtoreczki są święte. :D

      Widzę, że sam się zorientowałeś, ale żeby nie było żadnych wątpliwości: Wallis przyjaźni się z Robertem i Rainierem, generalnie Rainiera zna dłużej i udaje, że to tylko przyjaźń, ale gdyby się trafiła okazja (czytaj: Rainier nie miałby słabości do Roberta, że tak to delikatnie nazwę), to pomogłaby Rainierowi w oświadczaniu się jej. Przyjaźni się z Robertem, ale zazdrość robi swoje i, choć nie jest z tego dumna, zaczyna najzwyczajniej w świecie czuć zawiść. (Generalnie to pozostałości z motywu, na który miałam fazę przy pisaniu pierwszej wersji: wszyscy szaleją za Rainierem.)

      Pięć lat mi zajęło. ;) Dwa lata to było wymyślanie fabuły, dwa pisanie pierwszej wersji i teraz rok pisania drugiej wersji.

      Jakby to powiedzieć, żeby nie spoilerować komuś, kto nie czytał pierwszej wersji... Będzie dosyć dłuższy czas, kiedy to napięcie na linii Rainier-John zejdzie na drugi, a nawet trzeci i czwarty plan, ale na pewno wpłynie na ich przyszłość. W fabule tak koło lat dwudziestych.

      Nie manipuluję czytelnikiem. ;) Robert i Rainier, jak to ładnie ująłeś, "mają się ku sobie". Plus Rainier jest rozpieszczonym, niedojrzałym gówniarzem, któremu w życiu nigdy niczego nie brakowało i nie potrafi być za to wdzięczny. Jak nie zapomnę, to rozwinę wątek z relacjami Rainiera i Johna w przeszłości, nie będę robić tajemnicy z tego, że Rainier ma do Johna żal o to, że ojcem był takim (iiiii teraz wspomniane wzorowanie na moich doświadczeniach z własnym ojcem), że nim praktycznie nie był, a jak się zorientował, że syna ma jednego i wypadałoby raz na jakiś czas się nim zainteresować, to było już za późno.

      Robert jest rozmemłany (przez Natalie i przeze mnie). W konflikcie z surowym ojcem, którego oczekiwaniom nigdy nie potrafił sprostać. Rainier, jak to sobie wymyśliłam kiedyś, lubi szybko i intensywnie, Robert potrzebuje się zakochać. No i się zakochał, w kimś, kto niby odwzajemniał jego uczucia, a wcześniej był jego najlepszym przyjacielem forever i... A, się porobiło dla niego. Młody jest, jeszcze się wytrze w tej Kalkucie, wydaje mi się, że jest dla niego nadzieja. Ma szansę stać się innym człowiekiem, kiedy mu kapitan przestanie życie zatruwać.

      Najlepiej to bym im było w tamtych czasach zwiać do Francji. W Anglii nie było zbyt kolorowo. ("Maurycy" E.M. Forstera, polecam, jest też film, też całkiem niezły.)

      Usuń
    2. Generalnie powinnam chyba wrzucić gdzieś życzliwą informację, że wyrosłam już z etapu, na którym dziewczynki jarają się obściskującymi się facetami i rozpływają się, że to jest takie słodkie, bo jarałam się, póki sama przez to nie przeszłam i póki nie kosztowało mnie to trzech lat praktycznie wyjętych z życia, trzech lat nienawiści do siebie i trzech lat zaprzeczenia, że nie, to nie może być. Jestem złą matką dla moich bohaterów, bo popadam w egzaltację, ale zamysł był taki, żeby w Rainierze upchnąć trochę własnych doświadczeń. ;)

      Jak wspomniałam - Robert jest rozmemłany. Rozmemłany maminsynek i ogromna w tym zasługa Natalie, która przez lata broniła go przed kapitanem i nie pozwalała wychowywać twardą ręką, tylko wiecznie: chodź, mamusia cię obroni. Nieodcięta pępowina i te sprawy.

      Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że polubiłeś Kitty. <3

      Ogromny wpływ miała na mnie "A Night to Remember" Waltera Lorda, która, po latach patrzenia na Titanica przez pryzmat filmu z Leo i Kate, uświadomiła mi, że zatonięcie tego konkretnego statku miało ogromny wpływ nie tylko na ludzi, którzy zostali tragedią dotknięci bezpośrednio, ale na całe ówczesne społeczeństwo. To był swego rodzaju punkt zwrotny, ale... Walter Lord wyjaśnia to lepiej. Książka w tym roku wyszła w Polsce pod tytułem "Pamiętna noc", polecam gorąco. ;)

      Głupio mi czytać te komplementy na temat moich opisów, ja je uważam za okrutnie koślawe i toporne, ale ukrywać nie będę, że nad nimi pracuję, więc... Dziękuję bardzo, to takie miłe.

      Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli przez to "O mój Boże, hrabina jest w ciąży!", ale... No kurczę, nie jestem przyzwyczajona do nowych czytelników na tym etapie, kiedy Origin miał już 16 rozdziałów i 149 stron... Chcesz spoiler? :D Czeka ich to, na co nie liczysz. ;)

      Cormac to poukładany chłopak, czeka cierpliwie na swoją kolej. (Ale chwilę zejdzie, zanim się doczeka.)

      Listy pasażerów razem z Encyclopedią Titanica przeglądam po kilka razy w tygodniu, Titanic jest jedną z moich pasji od kilku lat, w tym miesiącu (albo w przyszłym) wybieram się do Warszawy na Titanic the Exhibition. Więc tak, słyszałam o Violet Jessop. ;P Ogółem, offtop, katastrofy morskie i lotnicze to jedno z moich zainteresowań.

      Jezu, ale czym tu się zachwycać? ;D (Przyznam, że jak zobaczyłam, że mi nagle 4 komcie przybyło, to najpierw się przestraszyłam, a potem przez godzinę zbierałam do czytania, ja tak reaguję na opinie o moim opku.

      Dziękuję bardzo, twoje słowa sprawiły mi ogromną przyjemność, a opinie na temat Rainiera i Roberta dały trochę do myślenia (czyli widać, że są rozgotowanymi kluchami, coś z tym trzeba zrobić). Jeszcze raz bardzo dziękuję za poświęcenie czasu na przeczytanie mojego opka i pozostawienie takich komciów.

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na szczęście z bycia ałtoreczką się wyrasta, choć trochę. Uwierz mi, że byłem podobny aż w końcu Haley mnie utemperowała. Musiała się dziewczyna ze mną namęczyć, ale teraz przynajmniej jestem bardziej świadomym czytelnikiem i dojrzalszym twórcą. Choć z bycia panem ałtorem coś zostało.

    O ile dobrze pamiętam, określiłaś raz Rainiera mianem nie pasującego do swojej epoki czy wyprzedzającego swoje czasy. Powiem szczerze, nawet mi się to spodobało. I ja nie miałbym absolutnie nic przeciwko takiej kreacji. Lubię ekscentryków. Mimo wszystko Rainier wydał się bardziej konkretny i jakoś szczególnie mi nie przeszkadzał. Może po prostu za mało go poznałem, stąd pierwsze wrażenie.

    Roberta też w sumie znam krótko (albo raczej mało), więc nie chcę oceniać zbyt surowo. Ale sama znasz swoje dzieci najlepiej. Mnie właściwie to rozmemłanie irytowało w kontekście rozstania z ukochanym. A że chłopak ma przy okazji inne zmartwienia, to już inna para kaloszy. Wcale nie twierdzę, że chleba z tego nie będzie i może Robert naprawdę się wyrobi. Ale z drugiej strony, skoro teraz jest ciepła klucha z niego, to nawet lepiej. Wyjdzie z niego bohater dynamiczny i powieść psychologiczną masz jak ta lala. Wiesz, ja właśnie też tak sobie myślałem, że Robert to tak woli się zakochać, a Rainier szuka jednak czegoś innego. Bardziej intensywnego. Ale przypadkiem nie jest tak, że oni po prostu nie mieli wyjścia i musieli się sparować? Strach pomyśleć, gdyby byli śmiertelnymi wrogami.

    No tak, zawsze zostaje Francja ;) A Maurycego i Forstera jak najbardziej znam, głównie z historii literatury, ale co tam! A, i Bracia Karamazow też tutaj byli, a ja zupełnie zapomniałem skomciać. Uwielbiam!

    Ja właśnie jestem zdania, że wszystko wychodzi tak dobrze, bo wzorujesz się na własnych doświadczeniach. Niby to najprostsza droga do wyhodowania marysujki, ale tutaj tego nie widzę. Pewnie dlatego, że to co robisz, jest szczere i poniekąd może czymś w rodzaju autoterapii? W moim przypadku wszystko wychodzi raczej „na sucho”. No niby coś tam czytam, oglądam różne filmy i seriale, obserwuję ludzi, bez przerwy się przyglądam i staram się patrzeć na wszystko krytycznym okiem, a i tak brakuje tego czegoś. Czasem wydaje mi się, że nie żyję z ludźmi, tylko obok nich.

    Kitty to konkretna babka, więc nie da się jej nie lubić.

    Dziękuję za polecenie książki. Co prawda nigdy jakoś szczególnie nie interesowała mnie historia Titanica, katastrofy to też nie moje klimaty. Jednak warto poszerzać zainteresowania. Ostatnio koleżanka poleciła mi książkę o katastrofie lotniczej i nawet wydała mi się dość ciekawa. Mnie od jakiegoś czasu, to znaczy odkąd zakochałem się w Nędznikach w sposób szczególny interesuje social injustice w XIX wieku. A wracając jeszcze do Titanica, słyszałem też, że podobno był jakiś facet, który w swojej książce opisał tragedię łudząco podobną do tej z 1912, tylko że dużo wcześniej i potem się zaczęło, że przewidział Titanica. Ale tak między Bogiem a prawdą, to nie wiem do końca, jak było naprawdę.

    Och, komplementy są jak najbardziej uzasadnione. Na blogach jest zdecydowanie mało opek godnych uwagi. Tak w zasadzie oprócz Haley, Freyi, Leteth i twojego bloga to chyba nie ma dojrzałej twórczości, a ja ubolewam z tego powodu. Nawet jeśli Origin okaże się romansem dla samego romansu, to i tak będę czytać.


    OdpowiedzUsuń
  9. To taki żart miał być. Wyjątkowo nie śmieszny. Wątek religijny to właśnie to „O Boże” – historyczny to hrabina, wiadomo. Dramatyczny to ciąża, a właściwie obyczajowy, po powinno jeszcze być: tyko nie wiadomo z kim. Ale tutaj przecież byłoby wiadomo. Ach, to moje drewniane poczucie humoru. W sensie że Kitty i Rainier będą mieć romansa. No, w sumie chyba nawet się cieszę, że będzie odwrotnie i tak naprawdę niczego nie przewidziałem.

    Zawsze do usług. Cieszę się, że mogłem pomóc. I mam nadzieję, że nie speszyłem za bardzo. Bywam mistrzem nietaktu, a z logiką nie zawsze u mnie w porządku. Obawiałem się nawet, że nic nie zrozumiesz z tego potoku słów. I wybacz ten fail start, ale coś nie pykło i niepotrzebnie zaśmieciłem ci rozdział pustym komentarzem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też na szczęście trochę dorosłam razem z tym opkiem i czasem, kiedy czytam poprzednią wersję, śmieszkuję pod nosem, jakie podniosłe głupotki wypisywałam (i przypominam sobie, jak bardzo w chwili ich pisania byłam nimi zachwycona).

      Nie pasujący do swojej epoki to tak, chyba kiedyś go tak nazwałam, ale wyprzedzającego swoje czasy sobie nie przypominam, ale jeśli kiedyś tak napisałam, to teraz to odwołuję.

      O, o, o, mamy to! Wydaje mi się właśnie, że pisałam o Rainierze, że zakochiwał się krótko i intensywnie. (A jak tego nie napisałam, to miałam na stówę zamiar, tylko pewnie znowu zapomniałam, no cóż. XD) A czy oni wyjścia nie mieli? Mieli, ale love is love and there's nothing we can do about it.

      Miło spotkać kogoś, kto słyszał o Forsterze. ;)

      To czujemy się dokładnie tak samo. Ja czasem nawet świadomie odsuwam się na bok, żeby obserwować - dojście do wzorowania zachowania bohaterów na tym, co widzę na co dzień zajęło mi trochę czasu i musiałam dopiero iść na studia, żeby spotkać całkiem nowych ludzi (choć daleko to się nie wyrwałam).

      Lord pisze o tym w przedmowie. 1898, Morgan Robertson, nazwał statek Titan, wpuścił na pokład bogatych, pełnych samozadowolenia pasażerów i zatopił go pewnej mroźnej kwietniowej nocy w zderzeniu z górą lodową. Tylko my, oczarowani wizją Camerona oraz wspaniałym romansem Kate i Leo, jakoś zupełnie nie zwracamy uwagi na pozostałych pasażerów. A ja przyznaję, płaczę na Titanicu przy jednej jedynej scenie: kiedy statek tonie, a irlandzka matka, która wie, że nie ma już ratunku, usypia swoje dzieci, opowiadając im historię z krainą Tír na nÓg. ;) A Night to Remember, w moim przypadku, wiele zmieniła w spojrzeniu na tę katastrofę.

      Mam dość mocno rozwinięty ośrodek żenady i czytanie opinii na temat mojej pisaniny zawsze jest dla mnie lekko przerażające. Ale dziękuję za zaliczenie mojego opka do grona godnych uwagi, to bardzo miłe.

      Dobra, znam ten żart, tylko nie zaczaiłam, wybacz. ;D Nie Kitty i Rainier będą mieć romansa, ale będzie on wynikał raczej z tego, że Kitty romantycznie uprze się, że chce mieć rodzinę. Zobaczysz. W poprzedniej wersji dotarliśmy tylko i zaledwie do ślubu, ale postaram się wyraźnie pokazać, jak bardzo Kitty będzie zdeterminowana, coś w stylu nigdy nie miałam prawdziwej rodziny, nie musisz mnie kochać, ja będę kochać za dwoje.

      A również pozdrawiam, postaram się wpaść w najbliższym czasie i zobaczyć, co tworzysz w swoim zakątku internetów. ;)

      Usuń
  10. Ja wiem, że nie na temat, ale odnośnie właśnie Poldarka, muszę się podzielić swoim bólem, bo nikt z moich znajomych tego nie ogląda - borze, jak mi się nie podoba lasia Dwighta ;_;.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwight ma w ogóle kiepski gust co do kobiet. Najpierw pazerna Keren, teraz głupiutka Caroline... (Ogółem to bardziej niż postać nie podoba mi się aktorka, jest taka nijaka i przeciętna, że aż irytująca.)
      Nie wierzę za to w to, co się stało z Francisem i mam nadzieję, że to nieprawda, ale nie patrzę w żadne spoilery, żeby sobie nie zepsuć zabawy. W ogóle ja od początku lubiłam Francisa, nawet jak głupoty robił i teraz mi go strasznie szkoda.
      Przepraszam, że dopiero odpowiadam, ale narobiłam sobie kłopotu z laptopem.

      Usuń
    2. Postać to nie wiem, na razie czytałam dwie pierwsze książki. Czekam na tłumaczenie. W sumie nie wiem, jakaś taka jest... niby ma być pewna siebie i wyemancypowana, a jest w tym jakaś taka irytująca. Jakby, nie wiem, płynęło to... z zarozumiałości? z chęci szokowania? nie ze zrozumienia, potrzeby czy wrażliwości. A aktorka ma kwadratową szczękę i walnęli jej ten mocny makijaż, ech. Ale dobrze wiedzieć, że nie tylko mnie się nie podoba.
      No szkoda, bo z twarzy (i idealizmu :P) Dwight jest słodziutki, całkiem w moim typie.
      Co do Francisa to fajnie, że mimo pewnych klisz on i Elisabeth to nie są takie czarno-białe postacie, tylko bardziej ludzkie i skomplikowane.

      Usuń
    3. Ale ja też nie czytałam książek, nie chce mi się po angielsku, zwłaszcza, że czytam Gonczarowa teraz, mówię, że nie podoba mi się na podstawie tego, co widzę w serialu. Ale o ile dla Keren szansy nie było, to Caroline może się jeszcze wyrobić, wydaje mi się, że jest dla niej nadzieja. A makijaż, zgadzam się, nie pomógł aktorce.
      W moim typie też. :D Jest przeuroczy i przesłodki, posadziłabym go sobie na krześle i się na niego patrzyła.
      Elizabeth mnie denerwuje, od samego początku jej nie lubiłam, choć bardzo lubię Heidę. A Francis m się podoba, bo chciałby naprawić, co nabroić, ale doprowadził wszystko do takiego stanu, że niewiele może zrobić. Lubię taki motyw.

      Usuń
  11. Poldark właśnie wrócił z drugim sezonem, ale niestety jeszcze nie widziałem. Oglądałem głównie ze względu na brytyjski akcent i tak mnie wciągnęło, że pół sezonu obejrzałem w jedno niedzielne popołudnie. Jest jeszcze "Victoria" z Jenną Coleman, za którą tęsknię, odkąd opuściła Doktora. Tak w ogóle to ten serial zastąpił "Downton Abbey" w czołówce. Czytałem pierwsze recenzje bez spoilerów i trochę tam narzekali, ale wiem czy słusznie, bo dopiero będę oglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ja tydzień po premierze, ale wreszcie zobaczyłam pierwszy odcinek. Pierwszy sezon oglądałam równo z tym, jak wychodził od marca 2015, ale jak potem dorwałam się do książek, to mi się spodobały bardziej niż serial i teraz bardziej na nie czekam.
      O "Victorii" słyszałam, Jennę Coleman kojarzę, ale nie interesuję się aż tak wiktoriańską erą, żeby się zabierać za ten serial, widziałam też parę niepochlebnych opinii na temat tego serialu i chyba się nie zabiorę. "Downton Abbey" się samo wykończyło (no, Fellowes je wykończył), musieli czymś zastąpić, ale drugiego takiego hitu chyba już nie zrobią. ;P

      Usuń
  12. Fordzie jedyny, ramówce!!! -- nie w czołówce. Te moje nieogarnięte komcie. W końcu widziałem. Jest super. Francis w nareszcie zaczął myśleć, choć straszna z niego chorągiewka; i tak w dalszym ciągu irytuje mnie niezmiernie, podobnie zresztą jak Dwight. W jego przypadku to chyba jego kiepski gust odnośnie kobiet. Sam nie wiem, co o nich myśleć. Keren to taka straszna idiotka była. Nie wiem, co Mark w niej widział. Moim zdaniem powinien zająć się Jinny po śmierci Jima. Razem byłoby im zdecydowanie lepiej. Faktycznie ta aktorka grająca Caroline jest wkurzająca.

    Co do "Victorii" to ja wprost uwielbiam XIX wiek i epokę wiktoriańską. Dlatego niezmiernie liczę na ten serial. To moja najbardziej oczekiwana nowość tego roku. Obawiałem się, że to będzie serial dla nastolatek. Jestem po pierwszym odcinku. co prawda nie powalił mnie na kolana, ale od warstwy wizualnej jest całkiem dobrze. Przepiękne dekoracje i kostiumy, choć CGI trochę zawodzi. Na pewno dam temu serialowi jeszcze szansę, a w razie czego będę mieć chociaż guilty pleasure. Pamiętam, jak narzekałem na "Penny Dreadful", a później się zakochałem i było mi naprawdę smutno, gdy się skończyło i stwierdziłem, że pora umierać, bo nie mam co oglądać. A "Downton Abbey" oglądałaś do końca? Wiem, jak ludzie strasznie narzekali. Ja od jakiegoś czasu się zabieram i nie wiem w jakim momencie ewentualnie przerwać. O ile pamiętam, gdzieś chyba koło 4 sezonu przestało być "oglądable".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast bardzo lubię i Francisa, i Dwighta. ;P Keren była idiotką, fakt, leciała na kasę i, z tego, co pamiętam, Mark był oczarowany jej urodą. Był pracowity, porządny chłop, a ona jak się zorientowała, że bogato sobie przy nim nie będzie żyła, to zaczęła podrywać Dwighta, a on... No cóż, uległ. Ale na łączenie Marka z Jinny bym nie wpadła.
      Ja tam najbardziej śmiechłam, jak zobaczyłam, że Gabriella, którą już kojarzyłam, gra Caroline, której pojawienie się zaspoilerował mi tumblr. :D Co za zestaw imion się trafił.

      Jakoś nie mogę się przekonać do tych czasów, za bardzo chyba nasiąkłam miłością do XX wieku. Co do twoich obaw, że to będzie serial dla nastolatek - bardziej niż zjebano (za przeproszeniem) w przypadku Reign się nie da, z tego, co czytałam, to pod "Victoria" jest po prostu średniakiem.
      "Penny Dreadful" JESZCZE nie widziałam, ale widzę, że chyba czas najwyższy nadrobić. ;D "Downton Abbey" porządnie oglądałam do 4 sezonu, 5 tak trochę, a 6 to już ładowałam sobie odcinek i przeskakiwałam go w 5 minut, żeby tylko wiedzieć kto i z kim. Ja wiem, że to nie była wina Fellowesa, że Dan Stevens odszedł, ale jego brak po prostu dobił ten serial, scenarzyści zaczęli szukać durnych rozwiązań, Mary stała się nieznośną biczą, szukała sobie tylko kolejnych facetów, a własne dziecko interesowało ją mniej, niż Wade Hampton Scarlett O'Harę. "Downton.." było dobre do 3 sezonu.

      Usuń
  13. Chyba się już nie uwolnisz od moich komciów. Ale się rozgadałem... Ja właśnie przez to "Reign" miałem obawy odnośnie serialu dla nastolatek, skojarzenia nasunęły się same.

    "Penny Dreadful" jest po prostu genialne! i przepięknie zrobione. Tylko zupełnie nikomu niepotrzebny wątek pewnego lalusia strasznie irytuje. Ja w ogóle mam wrażenie, że ten serial poza mną widziały jeszcze tylko raptem z trzy osoby z internetów i to tylko dla tego, że w jakiś sposób zawodowo zajmują się serialami. Serial miał pecha, bo zabiła go publika, a właściwie jej brak. O finałowym sezonie krążą już nawet legendy. Autor zarzeka się, że zawsze planował tak zamknąć serial, ale widać, że w połowie sezonu dano mu wyraźnie do zrozumienia, że kontynuacji nie będzie, więc trzeba było pozamykać wszystkie wątki, przez co finał mocno ucierpiał i był raczej rozczarowujący. Ale ostatnia scena była po prostu przecudna. Do dziś mnie wzrusza, choć może ja po prostu w głębi duszy jestem płaczliwą nastolatką. Są bohaterowie, z którymi się utożsamiam. Jest liryczny, nieco depresyjny klimat i ładnie napisane dialogi. Do tego Eva Green błyszczy i tylko żal, że nie dali jej chociaż nominacji do Emmy.

    Co do Grahama, zawsze zapominam spytać, jego powieści to tylko takie przyjemne książki na jesienno-zimowe wieczory czy coś poważniejszego? Co prawda miałem nie czytać, ale chyba się skuszę, o ile znajdę czas.

    A, i jeszcze jedno. Netflix ma w planach zrobić serial o Ani z Zielonego Wzgórza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet się nie chcę uwalniać, lubię sobie z kimś w komciach pogadać. ;D

      Ja miałam już dawno "Penny..." oglądać, ale jakoś tak zawsze znalazłam coś, co mi w tym przeszkadzało i w końcu tak mi zeszło, ale teraz widzę, że sobie go na filmwebie nie oznaczyłam w "chcę zobaczyć", pewnie też dlatego tak się z nim rozmijałam. Ale uwielbiam urodę Evy Green, ta kobieta coś w sobie ma, a skoro jeszcze mówisz, że są dobre dialogi i liryczno-depresyjny klimat, to, cóż, chyba znalazłam pozycję dla siebie. Zwłaszcza, że chwilowo nie mam zbytnio co oglądać, bo generalnie ostatnio spadła ilość seriali, z którymi byłam na bieżąco. I ma coś wspólnego z moim ulubionym serialem ever, M(a)nhattanem, jego też zabił brak publiki, może dlatego, że pierwszy sezon był niczym w porównaniu z drugim (prawdziwa petarda) i Amerykanie się zniechęcili... No i też wątpię, czy wielu ludziom podobał się motyw wywlekania na wierzch bomby atomowej, ale to już takie moje luźne przemyślenia. (*Zaznacza sobie "Penny Dreadfull" na filmwebie*)

      Graham przede wszystkim, moim zdaniem, pisze dobrze. Super się go czyta, wracałam upierniczona z Rzeszowa 30 kilometrów do domu po tym, jak wstałam o 5.30 żeby jechać na zajęcia, miałam na drugi dzień gramatykę opisową albo literaturę, Puszkin mi się ze swoimi dziełami walił na głowę, o 23 byłam tak padnięta, że przysypiałam na siedząco, ale zawsze znajdowałam dość siły i ochoty, żeby choć przez 15 minut poczytać jeszcze "Poldarka". Wciąga jak cholera, niby nie jest to jakoś super poważna literatura, ale zdecydowanie stoi dla mnie wyżej niż typowe babskie czytadła.

      Słyszałam o tym Netflixie i nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, zwłaszcza, że w tym roku zrobili film telewizyjny, w którym Mateusz grał, uwaga, to będzie mocne... Martin Sheen. Mój wspaniały Martin Sheen, którego kocham odkąd zobaczyłam "Czas Apokalipsy". Ania ta była mocno żałosna i głupio zrobiona, a dla mnie jedyną jej właściwą wersją jest Megan Follows. Dla mnie Ania to film, którego nie powinno się już robić. Jest dobra wersja z lat osiemdziesiątych, nie rozumiem po co robić jeszcze raz coś, co zostało fajnie zrobione za pierwszym razem, a moje zdanie o Netflixie w ogóle jest takie, że mnie ta stacja wkurza.

      Usuń
  14. Ostrzegam, bo mogę tak godzinami. Ja właśnie dla Evy oglądałem, bo przez pierwszy sezon trochę się męczyłem, a potem strasznie mnie wciągnęło. Widać, że fabuła od początku zmierza w konkretnym kierunku.

    Dla kogoś takiego jak ja, czyli osoby, która żyje we własnym świecie i czasami nie odzywa się do nikogo całymi dniami, chyba że akurat ktoś przypadkiem wspomni o serialach, to wtedy nie zamyka się nawet na chwilę, irytując tym samym wszystkich znajomych, Netflix był wielką nadzieją. Po pierwsze, miał być legalnym i w miarę tanim źródłem seriali. Wyszło tak, że wślizgnął się potajemnie na polski rynek. Później było zamieszanie z cennikiem w euro i cenach nieadekwatnych do tych w innych krajach. W końcu okazało się, że nawet ceny w polskiej walucie nie są wcale takie tanie, przynajmniej na studencką kieszeń, no i katalog strasznie ubogi. Nie jest tajemnicą, że telewizja umiera. Polska telewizja umarła już dawno. Stacje ogólnodostępne coraz rzadziej mają coś ciekawego do zaoferowania; a jeśli już, to eksploatują temat, dopóki mają widzów. Ambitniejsze produkcje po prostu nie mają szans, bo się nie opłacają. Przyszłością seriali są kablówki i platformy takie jak Netflix. Nawet jeśli robią takie kuriozum jak "Fuller House", to czasami zdarza się stworzyć coś niesamowitego jak "Stranger Things", które dla większości będzie serialem, o którym zrobiło się głośno tylko i wyłącznie za sprawą hipsterów; ale dla mnie już na zawsze pozostanie wspaniałą historią dwóch braci, którzy pomimo braku doświadczenia i przeciwności losu mieli odwagę spełnić swoje marzenia o stworzeniu własnego serialu. Mało tego, zrobili coś o wiele oryginalniejszego pomimo wielu klisz. Udało się, bo mieli świeże pomysły i robili to z pasją, a nie dla zysku. Dlatego kocham Nelflix, bo dał szansę młodym i ambitnym, gdy niemal wszystkie stacje skrytykowały pomysł Dufferów i nie dały im żadnych możliwości. Choć pod wieloma względami Netflix mnie zawiódł i nie podoba mi się wiele rzeczy z nim związanych, to dla mnie jako osoby mającej obsesję na punkcie seriali, jest czymś, czemu warto się przyglądać. Choć zupełnie nie rozumiem jego fenomenu, i strasznie się go boję.

    Cóż, remake'i czasem się udają, choć zazwyczaj Amerykanie wszystko psują. Chyba że mówimy o "Shameless", które wyjątkowo się udało. Ja do Ani zajrzę właśnie przez moją obsesję na punkcie seriali, ale podzielam twoją opinię na temat Megan Follows. My się wychowaliśmy na jej przygodach, ale do młodszych dzieciaków raczej te filmy nie trafią. Postęp jest nieunikniony.

    O "Manhattanie" słyszałem, ale tematyka wojen światowych raczej mi nie leży. Chętnie zobaczę. Może mojemu bratu się spodoba."Mad men" powinien ci przypaść do gustu -- lata 60. Miałem dawno zalukać, ale jakoś nigdy mi się nie udało. Słyszałem, że jest naprawdę dobry i do samego końca trzyma poziom, a autor doskonale wiedział, kiedy skończyć, nawet gdy proponowano mu kolejne sezony.

    I pisz w końcu nowy rozdział, bo naprawdę zaczyna mi być głupio, że bez przerwy komciam. A książki na licencjat jeszcze nie przeczytane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam nic przeciwko, serio. ;P

      Ja tematu Netflixa nie ogarniam zupełnie, mam to szczęście, że mam HBO, a moje dwa ulubione seriale zostały właśnie przez nich wyprodukowane, ich zagraniczne produkcje często trafiają w mój gust. O tym, żeby sobie do Netflixa dostęp załatwiać nawet nie myślałam, ostatnio znacznie zredukowałam ilość oglądanych seriali (bo kiedyś to patrzyłam na wszystko, co leciało, dosłownie), teraz wolę się trzymać paru sprawdzonych tytułów, a do nowości podchodzę ostrożnie, bo bardzo nie lubię się rozczarowywać, a i ciężko, żeby coś teraz mnie swoim opisem zainteresowało na tyle, żeby się za to zabrać. Ale czy o "Stragner Things" zrobiło się głośno tylko i wyłącznie za sprawą hipsterów? Chyba mówisz trochę na wyrost. ;) Co do polskiej telewizji - jakby niepaczec na YT zrobili miesiąc temu filmik na ten temat i ciężko mi się z nimi nie zgodzić. Polski przeciętny widz ma trochę za małe oczekiwania, żeby trafić do niego z czymś ambitniejszym niż Barwy Szczęścia, a ci, którzy mają ambicje żeby oglądnąć coś lepszego, szukają tego w internecie. Ogółem polecam ten filmik, trwa ponad 20 minut, ale warto posłuchać. I, wracając do Netflixa - za mało teraz siedzę w serialach i za rzadko decyduję się na coś nowego, żeby się bardziej na ten temat wypowiadać, ale zaciekawiło mnie: czemu boisz się jego fenomenu? Na nie-polskie warunki wydaje mi się czymś całkiem pozytywnym, ale znowu, za mało się znam, żeby się wypowiadać.

      Próbowałam oryginału "Shameless", był bardzo mocno dziwny, poddałam się po pierwszym odcinku, ale na powrót kolejnego sezonu w US czekam z niecierpliwością. Postęp postępem, ale są rzeczy, które po prostu wypada zostawić w spokoju i tyle. Do takich rzeczy zalicza się moim zdaniem Ania. Noale, kto bogatemu zabroni, Netflix chce, Netflix może.

      Gorąco polecam M(a)nhattan, drugi sezon miażdży, przy pierwszym można się trochę zniechęcić. "Mad Men" już miałam kiedyś zaczynać, bo został mi polecony, ale przestraszyłam się siedmiu sezonów i uznałam, że mi się zwyczajnie nie chce tyle nadrabiać. ALE na liście jest. :D

      Piszę, właśnie sobie zrobiłam przerwę, żeby Ci na komcia odpisać. :D I spoko, nie masz co się martwić, na mnie się Gonczarow i Dostojewski patrzą, bo ich odstawiłam na bok i udaję, że wcale nie muszę czytać.

      (Nabijasz mi statystki. :DDDDDD)

      Usuń
  15. Może trochę przesadziłem, że "Stranger Things" stało się popularne dzięki hipsterom, ale jeszcze bodaj dwa tygodnie przed premierą praktycznie nic nie było wiadomo o tym serialu, może poza obsadą i opisem niezbyt adekwatnym do tego, co ostatecznie zobaczyliśmy. Stacja jakoś specjalnie nie promowała tego serialu, aż tu nagle zrobiło się o nim głośno i praktycznie każdy zaczął o nim gadać i stał się niezwykle popularny wśród naszej "awangardy". Och, oglądasz jakby niepaczeć! To jeden z moich ulubionych kanałów na YT. Cenię sobie ich opinię o wiele bardziej niż na przykład redakcji Serialowej, choć pod wieloma względami zgadzam się z Martą Wawrzyn, to jednak czasami irytuje mnie jej styl. Co do filmiku, oglądałem i absolutnie się zgadzam.

    Cóż, biorąc pod uwagę, że liczba seriali ze wszystkich stacji i platform internetowych ma wkrótce dobić do 500 rocznie, jest się czego bać. Netflix rozwija się bardzo dynamicznie i może okazać się największą konkurencją dla wszystkich twórców, o ile nie zdominować całego rynku. Zaczną produkować seriale o wszystkim i dla wszystkich, żeby tylko zaspokoić każde gusta, i żeby hajs się zgadzał. Może mocno wyolbrzymiam, ale chyba grozi nam prawdziwa "Wspólność, Identyczność, Stabilność".

    Owszem, oryginalne "Shameless" jest straszne. A to akurat dziwne, bo przecież Brytyjczycy mają lepsze wyczucie od Amerykanów. Ja nawet nie dotrwałem do połowy odcinka. Tym razem to już chyba wyczerpałem temat ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, mi się wydaje, że serial się po prostu spodobał ludziom, którzy, jak na przykład ja, nie spodziewaliby się nawet, że coś takiego może im się spodobać. Oglądałam jakby nie paczeć, kiedy siedziałam z nosem w serialach przez cały czas, teraz trochę odpuściłam, ale chyba sobie ich zasubskrybuję, jak mi się będą pojawiać w strumieniu aktywności to większa szansa, że coś jeszcze od nich obejrzę. A w tym jednym filmiku trafili w samo sendo. ;)

      W sumie, skoro nawet biednej Ani z Zielonego Wzgórza nie dadzą spokoju, to możesz mieć trochę racji... Ale miejmy nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Wiadomo, w tych czasach każdemu serial robić wolno, ale co za dużo to niezdrowo, już teraz można by się pokusić o stwierdzenie, że mamy masowo produkowane seriale o wszystkim i o niczym, tyle premier, o których czytałam na tę jesień... Ilość przeraża. I fakt, że ma kto to oglądać.

      A ja się muszę pochwalić, miałam przymulający wieczór, więc zabrałam się za Victorię i w sumie... Powiem tak, stroje super, wnętrza super, Jenna jako Victoria śliczna, Tom Hughes jako Albert skradł moje serce i chętnie bym go porwała dla siebie. Na minus te dziwne próby pokazania życia służby, które nie potrafią w ogóle zainteresować ani nie mają czasu porządnie się rozwinąć, dziwna decyzja twórców o dodawaniu np. tłumu ludzi za pomocą efektów komputerowych, fatalnie to wygląda. I ta beznadziejna relacja Victoria - lord M, zamiast się pohamować i zachować relacje królowa-zaufany doradca albo coś w tym stylu, polecieli w pseudo romans, bardzo nienaturalny i wymuszony. Ale sceny między Victorią i Albertem super. No, także tego, będę oglądać do końca raczej, skoro już zaczęłam i nadrobiłam. :D

      Usuń

Layout by Yassmine