5 marca 2016

Rozdział III



Był czerwiec.
Do początku lata pozostało zaledwie kilka dni i Tannes Emerson czuła to w powietrzu, kiedy szła powoli wąską ścieżką, prowadzącą skrótem wzdłuż lasu, oddzielającego tę okolicę od Iver, wsi, z której pociągiem można było w ledwie czterdzieści minut zajechać do Londynu.
Kiedy Tannes szła tędy ostatni raz, rośliny dopiero budziły się z zimowego snu i powoli zabierały do kwitnięcia i wypuszczania liści z pączków. Dziś ściskała w dłoniach mały bukiecik fioletowo-niebieskich, bardzo delikatnych kwiatów barwinka, ciepłe słońce ogrzewało jej plecy — mimo nakazów mamy wymknęła się z domu bez parasolki — a w zielonych koronach drzew wesoło szczebiotały pilnujące swoich gniazd ptaki.
W połowie wysokiej miedzy musiała zboczyć ze ścieżki i, ostrożnie unosząc końce swojej długiej, plączącej się wokół kostek sukienki w niepasującym do pięknego, letniego dnia ciemnogranatowym kolorze, zeszła po porośniętej wysoką trawą miedzy. Zatrzymała się, by dokładnie przyjrzeć się swoim nowym pantoflom, które dostała w prezencie od cioci Polly i byłaby bardzo niepocieszona, gdyby mimo wszelkich środków ostrożności zachowanych podczas spaceru, zdołałaby je zazielenić lub ubrudzić ziemią. Całe szczęście z butami wszystko było w porządku, poprawiła więc jeszcze przewiązany pasującą do koloru sukienki wstążką kapelusz i odgarnęła na plecy czarne loki, a potem ruszyła przez równo przystrzyżony trawnik (jak jakaś prostaczka, tak powiedziałaby jej mama, młodym damom, w ogóle damom w każdym wieku, nie wypadało zbiegać po miedzach i chodzić dzikimi skrótami) prosto w stronę pyszniącego się swoją okazałą bryłą Somersett House.
Z zewnątrz dom prezentował się wspaniale. Do prawego skrzydła pokrytego ni to białą, ni to beżową elewacją, przylegała przeszklona z dwóch stron pełna egzotycznych roślin oranżeria, a za nią, po drugiej stronie, rozciągał się pełen najróżniejszych zakątków angielski park, który, wprawiony w swojej pracy stary ogrodnik pielęgnował tak, by oko nawet wprawnego obserwatora nie dostrzegło w nim ludzkiej ingerencji, a park jednocześnie nie stał się dzikim, nieokiełznanym gajem. Tannes wiedziała, że na skraju ogrodu, daleko za stanowiącą serce parku owalną fontanną, której szary kamień już dawno pokrył się ciemnozielonymi liszajami i porostami, spośród labiryntu wysokich żywopłotów i szumiących nad głowami spacerowiczów modrzewi, wyłaniało się niewielkie wzniesienie z ukrytą pośród zarośli drewnianą altaną.
Przystanąwszy przed masywnymi, dębowymi drzwiami, Tannes wsunęła do zawieszonej na swoim nadgarstku torebki lekko zwiędły już bukiecik z barwników, wzięła kilka głębokich wdechów i, zapewniwszy w myślach samą siebie, że poradzi sobie z tą wizytą, chwyciła za kołatkę.
Nie czekała długo — służba najwyraźniej nie miała teraz wiele do roboty, bo Fielding, główny lokaj w Somersett House, który służył tutaj od niepamiętnych czasów, otworzył jej prawie natychmiast. Wiedział zresztą, że się zjawi. Tannes z reguły nie zaprzątała sobie głowy wszystkimi tymi grzecznościowymi sprawami, prawdę mówiąc była w nich wręcz tragicznie nieobeznana, ale jej matka, całe szczęście, chełpiła się tym, że znała wszelkie zasady dobrego wychowania, uparła się więc, by uprzedzić Kitty Somersett o wizycie jej dawno niewidzianej przyjaciółki, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
— Proszę za mną, panienka już czeka w salonie — powiedział uprzejmie Fielding.
Kiedy prowadził Tannes przez ogromny hol, nad którym górował okazały, zdobiony mnóstwem maleńkich, kryształowych elementów żyrandol, w całym domu panowała wręcz nienaturalna cisza.
Powycierane dywany zupełnie nie tłumiły kroków, potęgując uczucie nienaturalnej pustki, które pewnie byłoby niezauważalne dla przypadkowego gościa odwiedzającego to miejsce pierwszy raz w życiu, nie znając nawet jego mieszkańców. Podłogi skrzypiały upiornie, a przeciągły jęk drzwi, które Fielding otworzył przed Tannes, wpuszczając ją do salonu, mógłby zbudzić nawet umarłego.
Kitty Somersett zawsze powtarzała, że ze wszystkich pomieszczeń w całym domu najbardziej lubiła ten mały, beżowy salonik, do którego światło wpadało przez ogromne, francuskie okna, podłogi były wyłożone mniej zniszczonymi od innych tureckimi dywanami, a meble zostały obite trochę zbyt szorstkim, ale wciąż przyjemnym w dotyku kremowo-brązowym i przetykanym złotą nicią brokatem. Inne pokoje, przynajmniej te, które miała okazję zobaczyć Tannes, nie miały na ścianach tej wyjątkowej, jasnej, adamaszkowej tapety, były też zbyt duże, za mało przytulne i przytłaczająco ponure.
Kitty zupełnie nie pasowała do tego uroczego saloniku, kiedy siedziała w głębokim fotelu z wysokim oparciem, ubrana w tak prostą, że aż przykrą czarną sukienkę uszytą z niepołyskującego jedwabiu.
— Och, nie mogłam się ciebie doczekać! — zawołała i, nim Tannes zdołała odpowiedzieć w jakikolwiek inny sposób niż po prostu uśmiechem, wstała i podbiegła do przyjaciółki, by przytulić ją na powitanie.
Tak dawno się nie widziały.
— Bardzo cię przepraszam, Kitty, naprawdę, mama była ostatnio taka nieznośna — zaczęła tłumaczyć się Tannes. — Jeszcze wczoraj wystarczyło, że zakaszlałam przy obiedzie, bo w zupie było za dużo pieprzu, a zaraz po jedzeniu wysłała mnie do łóżka i zabroniła z niego wychodzić do kolacji, a służba bez przerwy musiała dostarczać mi gorącą herbatę z sokiem. Wszyscy w domu zrobili się okropnie przewrażliwieni na punkcie mojego zdrowia.
Tannes nie pokazała tego, ale odczuła ogromną ulgę, widząc Kitty w przynajmniej pozornie dobrym nastroju. Kiedy szła z wizytą, przez całą drogę obawiała się tego, jak dzisiejsze spotkanie będzie wyglądało, a przede wszystkim bała się, że Kitty, pogrążona w samych ponurych myślach, do których oczywiście miała wszelkie prawo, okaże się smutna i apatyczna. Tannes zupełnie nie wiedziałaby, jak się wtedy zachować. Zawsze beznadziejnie radziła sobie z poważnymi sytuacjami. Teraz mogła jednak odrzucić obawy i, po odwzajemnieniu uścisku, zająć wskazane miejsce w zwróconym w stronę okna brokatowym fotelu.
— Ale wszystko już w porządku, prawda? — zapytała z nutą troski w głosie Kitty. — Wybacz, ciągle jest mi zimno — wyjaśniła, zauważywszy zaciekawione spojrzenie Tannes, kiedy, usiadłszy na swoim miejscu, nakryła cienkim kocem nogi. — I nie można też powiedzieć, żeby jedwab był szczególnie ciepłym materiałem.
— Czuję się już zupełnie dobrze, dziękuję, że pytasz — odpowiedziała Tannes, zgodnie z prawdą zresztą, choć wciąż czasem zdarzało jej się w nocy obudzić i mieć niewielkie problemy z oddychaniem.
Na początku kwietnia, po długich miesiącach proszenia i namawiania rodziców, pojechała, pierwszy raz całkiem sama, nawet bez opieki służącej, do swojej mieszkającej w okolicach Inverness ciotki. Wietrzna Szkocja nie wyszła jej jednak na dobre — po zaledwie tygodniu pobytu, gdy wróciła razem z kuzynkami z krótkiego spaceru ciągnącymi się na wzgórzach ścieżkami, źle się poczuła, a trzy dni później złe samopoczucie rozwinęło się w naprawdę paskudne zapalenie płuc, nad którym nawet wezwany przez ciotkę lekarz pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
Nikt nie powiedział tego głośno, jednak w pewnym momencie wszyscy naprawdę myśleli, że Tannes nie przeżyje kolejnej nocy, ale ona, znana w całej rodzinie z oślej upartości, zawzięła się na swoją chorobę i w końcu stanęła na nogach. Wieść o tym, co przydarzyło się Kitty i jej rodzinie zastała ją w Szkocji, przy trzaskającym w kominku ogniu, w łóżku, pod pierzyną i trzema grubymi kocami. Kiedy w końcu wróciła do domu nie przyjmowała gości, bo mama przez cały czas kazała jej odpoczywać i nie pozwalała wyjść dalej niż do ogrodu, a i to tylko w słoneczne popołudnia. Żeby dziś Tannes mogła wybrać się z wizytą musiał wstawić się za nią tata, któremu była za to naprawdę wdzięczna — oczywiście, że lubiła nic nie robić całymi dniami i móc leżeć w łóżku ile tylko chciała, ale nadopiekuńczość matki i własna bezczynność powoli zaczynały działać jej na nerwy.
— Tak się cieszę, że przyszłaś. W ostatnich tygodniach miałam do towarzystwa tylko służbę, ciotkę Ethel i kuzynki — przyznała Kitty.
Przerwały na chwilę rozmowę, bo do pokoju wszedł Fielding. Przyniósł tacę z dzbankiem herbaty, dwiema filiżankami i talerzem do połowy oprószonych cukrem herbatników. Kitty odprawiła go, dziękując za obsługę. Zawsze była taka miła dla służby i za wszystko dziękowała, w przeciwieństwie do jej ojca, który miał w zwyczaju krzyczeć na wszystkich i na wszystko narzekać, czego Tannes zdarzyło się kilka razy być świadkiem, a wcale nie zaglądała do Somersett House tak często. Nie cierpiała tego ponurego, przygnębiającego domu, więc z reguły zapraszała Kitty do siebie, a Patricka, albo ich oboje, wyciągała na długie spacery, jeśli tylko pogoda na to pozwalała.
— Jak sobie… — Tannes urwała na chwilę, szukając odpowiednich słów, kiedy Kitty zajęła się nalewaniem herbaty. — Jak sobie radzisz? Wszystko jest w porządku?
Kitty zaczekała z odpowiedzią. Napiła się powoli parującej herbaty i odezwała się dopiero, kiedy odstawiła porcelanową filiżankę z powrotem na spodeczek, a potem na tacę.
— Nic nie jest w porządku, ale jakoś sobie radzę. — W jej głosie nie było słychać skargi, jedynie szczerość. — Ciocia Ethel wpadła tu jak burza zaraz po moim powrocie, ponarzekała na tatę, wywróciła wszystko do góry nogami, przestraszyła na śmierć biednego Cormaca, wiesz, on jeszcze nie miał szansy jej poznać… I, za co jestem naprawdę wdzięczna, pomogła się skontaktować z wujkiem z Indii. Nie zgadniesz, co mój tata zrobił.
— Co takiego?
— Zapisał wszystkie pieniądze razem z domem i resztą majątku mojemu kuzynowi z Indii, którego w życiu nie widziałam na oczy. — Kitty nie mogła powstrzymać się od głośnego, pełnego udręczenia westchnięcia. — On nawet nigdy nie był w Anglii, a teraz będzie musiał tu przyjechać, skoro wszystko mu się dostało.
Tannes wzdrygnęła się prawie niezauważalnie, słysząc ostatnie słowa. Kitty na pewno nie wpadła na nie sama, nie mogła w aż tak obojętny sposób o tym myśleć. Nie kiedy minęły zaledwie dwa miesiące. Ale, z drugiej strony, w ciągu tych ostatnich dwóch miesięcy musiała przechodzić przez prawdziwe piekło, może też zdążyła się ze wszystkim choć trochę pogodzić. Ojciec może i uważał ją za głupią prostaczkę, ale Kitty zawsze była rozsądna. Ale przecież wszyscy, którzy wiedzieć chcieli, wiedzieli, że Jacob Somersett szczerze nie cierpiał swojego brata, czemu więc, biorąc pod uwagę, że Patrick mógłby nie zechcieć rodzinnego majątku, zdecydował się pominąć młodszą córkę i zapisać wszystko bratankowi?
Najwyraźniej biednej Kitty musiał nie znosić jeszcze bardziej, co, patrząc na sposób, w jaki ją traktował, wcale nie było takie zaskakujące.
— Wiesz chociaż coś o tym kuzynie?
— Niewiele. Ma dwadzieścia cztery lata, mieszka w Simli, musiałam sprawdzać w atlasie, co to za miejsce... I jest bogaty, bo wuj John, w przeciwieństwie do taty, zawsze miał głowę do interesów. Tak mówiła ciocia Ethel. Zastanawiam się tylko, co postanowi zrobić, kiedy już tu przyjedzie. Ale z Indii to daleka droga, będę jeszcze musiała poczekać… Okropnie się martwię, Tannes, choć Cormac ciągle powtarza, że wszystko będzie dobrze.
— A co on tu właściwie teraz robi?
— Rzucił studia.
Ręka Tannes aż zatrzymała się w powietrzu, kiedy sięgała nią do stolika po ciastko.
— Naprawdę?
— Podobno już dawno to planował — wyjaśniła Kitty. Brzmiała tak, jakby sama nie do końca w to wierzyła. — Mówił, że obaj z Patrickiem się tam tylko męczyli, zresztą Patrick od początku nie był z nich zadowolony, ale ciągnął je w nadziei, że pewnego dnia mu się spodobają. A, wracając do Cormaca, ja naprawdę myślałam, że kiedyś będzie pracował w rodzinnym biznesie i zostanie naszym prawnikiem. Miło byłoby wiedzieć, że to on ma wszystko pod kontrolą. Oczywiście nie wątpię w umiejętności jego ojca albo Howarda, ale… Tannes, czy to bardzo głupie, że zawsze czuję się trochę spokojniejsza, kiedy on tu jest? Wystarczy, że każe mi się przestać zamartwiać, a już przestaję.
Tannes uśmiechnęła się lekko, odgryzając słodszą połowę herbatnika.
— Nie, zupełnie nie uważam, żeby to było głupie. On jest po prostu głosem rozsądku, którego nam, kobietom, z reguły brakuje, tak mawia mój tatko. Patrick również nim był, przynajmniej dla mnie — powiedziała i ciche „o Boże, przepraszam”, wymknęło jej się, kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, co właściwie powiedziała.
— Czemu przepraszasz? — Kitty zmarszczyła brwi. — Ja ciągle mam wrażenie, że on tylko pojechał do Oksfordu i niedługo wróci. Nie musisz się bać, że się rozpłaczę, jeśli o nim wspomnisz. Wypłakałam się już na ramieniu Cormaca. Ależ mi było potem wstyd… — Na jej usta wpłynął nieśmiały, lekko zawstydzony uśmiech, jakby chciała się usprawiedliwić ze swojego zupełnie zrozumiałego zachowania.
Myśli Tannes krążyły teraz jednak tylko wokół Patricka.
— Chyba też mam takie samo wrażenie. Że wyjechał i zaraz wróci.
Kitty odwróciła na chwilę twarz w stronę okna i popatrzyła na rosnące w głębi trawnika niskie krzewy, a potem dalej, na wysoką miedzę pod lasem. Na jej twarzy Tannes nie zauważyła smutku, raczej coś w rodzaju nostalgii i tęsknoty za przeszłością, do której Patrick przeszedł dwa miesiące temu. Obserwowała odbijające się w tak ciemnych, że prawie czarnych oczach Kitty światło, przyglądała się spływającym po ramionach długim, brązowym włosom i nie mogła nadziwić, jak dojrzała stała się jej twarz, odkąd ostatnio się widziały. Z zaskoczeniem zauważyła, że Kitty nie wyglądała już jak dziecko. Żeby zauważyć tę zmianę trzeba było jednak znać ją od lat, tak jak znała Tannes, jedna z niewielu dziewcząt z zbliżonym wieku, z którą pozwalał zadawać się Kitty ojciec.
Pewnie również myślała teraz o Patricku, a Tannes nie zamierzała przez chwilę przerywać jej rozmyślań. Bardzo lubiła w ich przyjaźni, że nie musiały przez cały czas mówić, żeby czuć się swobodnie w swoim towarzystwie. Jacob Somersett może i był fatalnym człowiekiem, ale zapewne właśnie ta jego beznadziejna i niereformowalna fatalność sprawiła, że jego dzieci, dorastając, za wszelką cenę chciały być inne niż on. Kitty podobno była bardzo podobna do swojej matki, tego jednak Tannes nie mogła potwierdzić, bo o pani Bess słyszała tylko od swojej mamy. Patrick za to, z wyglądu skóra zdarta z Somersettów — miał przecież ich wysoki wzrost, ni to brązowe, ni to rude, może kasztanowe włosy, ostre rysy twarzy, które wydawały się prawie brzydkie, jeśli nie ożywiały ich żadna emocje… Tylko charakter miał całkowicie własny. Uparł się, że pójdzie na studia i postawił na swoim, kiedy chciał przyjaźnić z Cormakiem Hopetonem, synem ich prawnika. Zawsze bronił o pięć lat młodszej Kitty przed ojcem, kiedy ten wyżywał się na niej bez powodu, był taki miły dla Tannes, nawet gdy okazało się, że ich rodzice chcieli za wszelką cenę zrobić z nich małżeństwo.
Tannes musiała przyznać, że podobał jej się ten pomysł, bo podobał jej się Patrick, ale jemu tego entuzjazmu brakowało. To było trzy lata temu — pierwszy rok ich swego rodzaju wstępu do narzeczeństwa (bo do zaręczyn zwyczajnie nie zdążyło dojść, a miałyby pewnie miejsce w tym roku) minął pod znakiem wybitnej niezręczności, a potem Patrick zaczął coraz bardziej się niecierpliwić i irytować, aż w końcu stał się nieznośny. Coś się w nim kompletnie zmieniło. Wciąż był dla Tannes całkiem miły, ale, gdy wracał do domu podczas przerw na studiach, jakoś nigdy nie mógł znaleźć dla niej czasu, a jeśli już znalazł, ciągle w jej obecności wydawał się myśleć o czymś innym. W pewnym momencie, całkiem niedawno, zaczął ją naprawdę denerwować swoim zachowaniem i już była gotowa zacząć dopytywać, co przed nią ukrywał, ale zwyczajnie nie zdążyła. Planowała zrobić to, gdy wróci ze Szkocji, a Patrick z Ameryki.
Ona wróciła ze Szkocji. On z Ameryki nie.
— W gazetach chyba jeszcze długo nie przestaną o tym pisać — Kitty znowu odezwała się pierwsza, podejmując kwestię, o którą Tannes bała się przez zwykłą grzeczność zapytać, ale tak naprawdę była jej bardzo ciekawa. — Denerwują mnie. Czytam coś codziennie praktycznie od kwietnia i tylko się coraz bardziej denerwuję, ale z drugiej strony chcę na bieżąco wiedzieć, co zamierzają z tym zrobić… Szkoda, że nie mogą pociągnąć do odpowiedzialności ani kapitana, ani konstruktora… Widziałam go, tego Andrewsa, na statku, tata z nim rozmawiał, spotkali się na pokładzie. Wszyscy byliśmy wtedy tacy pewni, że niedługo zobaczymy Nowy Jork.
— Ja nie czytam nic. Niedobrze mi się robi, kiedy ciągle widzę Titanica na pierwszych stronach — powiedziała może trochę zbyt szczerze Tannes. — Omawiają wszystkie te nowe i stare fakty, piszą, że załoga popełniła tyle błędów…
— Wiesz, mi wystarczy, żeby wyciągnęli z tego jakieś wnioski — odparła Kitty. – Życia nikomu nie zwrócą, ale gdyby tam byli i widzieli…
Kitty widziała, widziała zdecydowanie więcej, niżby chciała. Przeszła już przez etap zastanawiania się, czy kiedykolwiek opuszczą ją te wszystkie okropne, rozrywające serce wspomnienia, te, które powodowały, że wciąż budziła się w nocy zlana potem i przerażona, a potem płakała do rana. Była pewna, że kiedyś trochę zbledną, przestaną ją aż tak prześladować, ale wiedziała, że nigdy nie zapomni. Nawet nie chciała zapominać. Może to brzmiało zbyt mądrze jak na nią, ale uważała, że świat powinien pamiętać. Inaczej myśleli ludzie, kiedy czytali lub słuchali opowieści o wielkich okrętach, zatopionych z setkami ludzi wiele lat wcześniej, zwykle łatwo było to zrozumieć, jeśli przy okazji kręciła się jakaś wojna, kiedy wszystko o coś się rozgrywało, kiedy nagrodą była jakaś wygrana, kiedy sprawa miała jakiś cel. Ale gdy z powodu możliwej do ominięcia góry lodowej w czasie pokoju na dno szedł niezatapialny statek… Nie, tego nie dało się już tak łatwo zrozumieć. I nikogo nie usprawiedliwiała głupia Błękitna Wstęga Atlantyku.
Propaganda i reklama, tego Kitty oczywiście nie wymyśliła sama, przeczytała jedynie w gazecie, ale im więcej faktów odsłaniano, im więcej błędów wychodziło na jaw, tym większą złość czuła. Nie była już tak zrozpaczona jak wtedy, gdy wciąż na którejś ze stron trafiała na coraz bardziej kompletne listy z nazwiskami ofiar. Nie chciało jej się już tak płakać, czuła jedynie ogromną złość, której nie miała na kim ani na czym wyładować.
Była wściekła, kiedy jej rzekomo od urodzenia ograniczony umysł zdołał pojąć, że setki ludzi nie zginęłyby na darmo, gdyby nie czyjś głupi wyścig.
Nie dało się także łatwo zrozumieć, że nie wszystkie łodzie, które opuszczały tej nocy statek, były pełne. Kitty miała dość szczęścia, żeby razem ze swoją pokojówką wsiąść do jednej z tych, które odpłynęły jako pierwsze.
Nie chciała tak po prostu uciekać. Protestowała i powtarzała Patrickowi, że nie zamierza nigdzie się ruszać, skoro on i tata zostają. Nawet przez myśl jej wtedy nie przeszło, że statek naprawdę może zatonąć, przecież to nie była byle jaka łajba, a wspaniały i niezatapialny Titanic, który kilka dni wcześniej wypłynął w swoją pierwszą podróż.
Zobaczymy się w Nowym Jorku, zdążył powiedzieć Patrick, zanim puściła jego rękę. Brzmiał tak pewnie i w ogóle nie było słychać ani widać, żeby się bał, choć musiał być przerażony, bo wiedział, że kłamie, wiedział, że pewnie się już nie zobaczą. Przez chwile naprawdę mu uwierzyła. W całym zamieszaniu zgubili gdzieś ojca i poszedł go szukać — po raz ostatni widziała brata, jak odchodził od relingu i zniknął w biegającym we wszystkie strony tłumie ludzi.
Widziała wszystkie białe rakiety, wystrzelone tej nocy.
— Kitty, wszystko w porządku? — Głos Tannes sprowadził ją ze środka Atlantyku z powrotem do beżowego saloniku w Somersett House.
— Tak, oczywiście. Przepraszam, zamyśliłam się. — Uśmiechnęła się do przyjaciółki i poprawiła poduszkę pod łokciem. — Ostatnio tak dużo myślę, że to aż męczące. Tata zawsze denerwował się, kiedy tak odpływałam do własnego świata, bo uważał, że nie ważne ile bym myślała, i tak nic mądrego nie zdołam wymyślić, ale…
Ale taty tu teraz nie ma, dokończyła we własnej głowie.
Czy Kitty chciałaby, żeby był? Nie miała pewności. Czuła się dziwnie w domu bez niego, kiedy nagle okazało się, że wystarczyło, by zniknął, a ona mogła przestać martwić się o to, czy nie zdenerwuje go swoim zbyt śmiałym spojrzeniem albo bezczelnym tupaniem na schodach, które rzekomo niosło się po całym Somersett House. Ale, w pewien dziwny sposób, odkąd taty zabrakło, Kitty czuła się dużo spokojniejsza. I nie chodziło tu o to, że wcześniej miała tendencję do teatralnego dramatyzowania albo przeżywała podobno właściwe kobietom wahania nastrojów — ona zwyczajnie nie musiała już uważać na każdy krok i ciągle zastanawiać się, czy znowu nie zrobiła czegoś tak okropnie źle, że zasłuży sobie na, w najlepszym przypadku, surową reprymendę, okraszoną wypominaniem tego, jak beznadziejnie głupią dziewczyną była i jak niczego nie potrafiła zrobić dobrze.
Czy naprawdę chciała zostać, wtedy, kiedy wyciągnęła rękę do Patricka? Chcę zostać z tobą i tatą, powiedziała, ale tak naprawdę chciała zostać tylko z nim. Wtedy jeszcze naiwnie wierzyła, że może sytuacja nie była tak niebezpieczna, na jaką wyglądała — wspaniały statek, niezatapialny Titanic nie mógł przecież tak po prostu zatonąć podczas swojego pierwszego rejsu. Czy wciąż chciałaby zostać z Patrickiem, gdyby była mądrzejsza i wiedziała, że na nic zdadzą się pobożne życzenia? Nie była pewna i właśnie dlatego nie mogła spać w nocy.
Wstydziła się tego, bo w pewnym momencie przyznała do własnego odbicia w lustrze, że nie, nie chciałaby zostać, gdyby wtedy wiedziała, że statek naprawdę zatonie. Chciała żyć, ale czy Patrick też nie chciał? Odkąd wypłynęli z portu w Southampton był jakiś inny. Nie dziwny, po prostu inny. Przez te dwa dni rejsu uśmiechał się więcej niż przez miesiąc spędzony w domu. Zupełnie jakby w Nowym Jorku miało na niego czekać coś więcej poza interesami, które chciał załatwiać tam tata.
Właśnie, Cormac. Tak bardzo była zajęta sobą, że kompletnie się nim nie przejęła. To on miał się przejąć nią i ze swojej roli świetnie się wywiązał, ale podczas gdy ona straciła brata, on stracił najlepszego przyjaciela, właściwie jedynego, jakiego miał, bo nigdy nie zaprzątał sobie głowy gromadzeniem wokół siebie bezsensownego kółeczka bliższych i dalszych znajomych.
— Wiesz… — odezwała się Kitty, zdając sobie sprawę, że Tannes czekała na coś więcej poza przeprosinami za nagłe zamyślenie się. — Mam wrażenie, że Cormac czegoś mi nie mówi. Nie żebym od niego czegoś specjalnie oczekiwała, ale on po prostu wygląda na winnego, zupełnie nie potrafi ukrywać, że coś jest nie tak. Próbowałam z nim jakoś porozmawiać, ale on ciągle zachowuje się, jakby po prostu stało się i minęło.
— Och, pewnie na swój sposób to przeżywa. — Tannes próbowała zabrzmieć wesoło. — Mężczyźni inaczej sobie radzą z takimi sprawami. Wiesz, co czytałam w gazecie? Sir Duff-Gordon podczas składania zeznań powiedział w pewnym momencie: wie pan, to był raczej poważny wieczór. Poważny wieczór, dasz wiarę? Na coś takiego mógł wpaść tylko mężczyzna.
Kitty pamiętała Duff-Gordona. Widziała go na pokładzie, kiedy Patrick prowadził ją za sobą, trzymając mocno za rękę, żeby przypadkiem nie rozdzielili się wśród rozhisteryzowanego tłumu. Widziała też lady Duff-Gordon i jej sekretarkę. Gazety, wyrażając swoje oburzenie, pisały potem, że odpłynęło w niej zaledwie dwanaście osób, podczas gdy mogła pomieścić czterdzieści.
— Pewnie masz rację, a ja znowu przesadzam — przytaknęła. Oparła łokieć na brzegu fotela i podparła brodę na dłoni, wzdychając ciężko. — Chciałabym, żeby ten mój kuzyn już się tu pojawił i żebym nie musiała się dłużej zastanawiać, co się ze mną stanie. Jestem teraz tylko ubogą krewną, zdaną na czyjąś łaskę, to naprawdę okropne uczucie — wyznała z właściwą sobie rozbrajającą szczerością.
— Ubogą krewną? — powtórzyła zaskoczona Tannes.
Oczywiście wiedziała, że majątek rodziny Somersettów czasy wspaniałości miał już dawno za sobą, jak i sama rodzina, z której, jak brzydko wyraziła się słynąca z ciętego języka babka Tannes, zostały teraz same niedobitki, ale pierwszy raz słyszała coś takiego z ust kogoś, kogo ta sytuacja dotyczyła. Wcześniej znała jedynie przypadkiem zasłyszane plotki, narzekania swojej mamy na to, że może lepiej by było, gdyby Tannes nie wychodziła za Patricka, bo wiele dobrego z tego nie wyniknie. Ale wtedy do rozmowy z reguły włączał się tatko i mówił, jakim to szacunkiem darzył swojego przyjaciela Jacoba i jak to bardzo byłby zadowolony, gdyby z tej wieloletniej przyjaźni wyniknęło małżeństwo ich dzieci.
Jacob Somersett był trudnym człowiekiem. Młodszy o dziesięć lat od swojego przyrodniego brata, Johna, tego, który zrobił wspaniałą karierę i wzbogacił się na północy Indii, zawsze starał się mieć głowę do interesów, ale nigdy jej tak naprawdę nie miał. Ciągle zdarzały mu się nietrafione inwestycje, ziemie należące od lat do jego rodziny nie przynosiły już takich zysków jak kiedyś, co chwila zwalniał kolejnego zarządcę, aż niedawno skończył bez żadnego, postanowiwszy, że sam lepiej się wszystkim zajmie. Zajął się, jak powiedział jego najwierniejszy przyjaciel, pan Emerson, fatalnie. Nie miał nawet u kogo szukać pomocy, gdyby zdecydował się schować dumę do kieszeni i zadbać o przyszłość swoich dzieci — ze starszym bratem nie rozmawiał odkąd widzieli się ponad dziesięć lat temu, a młodsza siostra, Ethel, wręcz go nie cierpiała (z wzajemnością zresztą) i trzymała się jak najdalej Somersett House, siedząc razem z mężem i córkami w Liverpoolu, gdzie podobno całkiem nieźle im się powodziło.
Jacob zawsze starał się najbardziej z rodzeństwa, ale miał najmniej talentów i, choć potrafił ciężko pracować, zawsze coś w pewnym momencie mu nie wychodziło. Miał w sobie trochę z nieudacznika, tak uważała Tannes. Nikt nie wiedziała nic na pewno, ale chodziły słuchy, że do Nowego Jorku, w ten fatalny rejs, wybrał się, żeby spróbować podnieść swój majątek z kolan. W jaki sposób planował to zrobić pozostawało wielką tajemnicą, ale Patrick specjalnie zrobił sobie przerwę w studiach, żeby jechać razem z nim. Co do Kitty — wycieczka wspaniałym transatlantykiem miała być dla niej wyproszoną przez starszego brata nagrodą za to, że mijał już prawie rok, odkąd ojciec stwierdził, że i tak nic z niej dobrego nie będzie, więc po co wydawać pieniądze na guwernantki, skoro była zbyt głupia, żeby czegokolwiek się porządnie nauczyć.
— A nie jestem? Oczywiście, że jestem — odpowiedziała niepocieszona Kitty. — Nie uważałam tak, dopóki nie wpadła tu ciocia i nie oznajmiła mi tego prosto w twarz. Potem Cormac wyjaśnił jeszcze to i tamto, jego ojciec przejrzał parę dokumentów, ciocia załamała kilka razy ręce i już było wiadomo: nie mam pieniędzy, nie mam nawet tego domu na własność, bo wszystko przeszło na kuzyna, mam tylko nazwisko, a z nim niewiele mogę zdziałać — urwała na chwilę. — Myślisz teraz pewnie to co ja, prawda?
— Wydaje mi się, że tak — odpowiedziała powoli Tannes, ściągając lekko brwi.
— Ciocia Ethel też tak sądzi. Że przydałoby mi się wyjść za mąż. Ona jest okrutnie niedelikatna, jeśli chodzi o mówienie o takich sprawach, ale doceniam jej szczerość.
— Ależ Kitty… — zaczęła Tannes, która, jak się okazało, jednak wcale nie myślała o tym samym. — Masz dopiero siedemnaście lat, naprawdę, nie ma się co spieszyć.  Starała się brzmieć tak, jakby wierzyła we własne słowa, nie było to jednak takie łatwe, kiedy małżeństwo z jakimś dobrze usytuowanym dżentelmenem rzeczywiście byłoby teraz świetnym wyjściem.
— Och, może znowu za dużo myślę. — Kitty opadła na oparcie fotela i zsunęła się lekko w dół. — Nie chcę już się nad tym dziś zastanawiać. Chodźmy do ogrodu, mamy dziś taki ładny dzień, co ty na to? — zaproponowała z nagłym ożywieniem, zrzucając z kolan przykrywający je koc.
— Uważam, że to świetny pomysł — odparła z entuzjazmem Tannes. — Gdybyś tylko mogła wziąć ze sobą jakiś parasol, bo wyszłam z domu bez mojego, a słońce naprawdę mocno przygrzewa… Nie chcę, żeby mama znowu zmuszała mnie do nacierania się sokiem z pietruszki, naprawdę, nie wiem, czemu aż tak przeszkadzają jej moje piegi — powiedziała, podnosząc się z miejsca. Napiła się jeszcze przestygniętej już herbaty i zgarnęła z talerzyka dwa herbatniki. — Zobaczysz, wszystko się niedługo ułoży. Może twój kuzyn okaże się wspaniałym i szlachetnym człowiekiem? — dodała, kiedy wyszły z salonu i zatrzymały się na chwilę w ogromnym hallu, w którym tak okropnie skrzypiała podłoga, a wiszący wysoko pod sufitem potężny żyrandol sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał spaść im na głowy.
— Mam tylko nadzieję, że nie dostały mu się te same fatalne geny, co mi. Jeszcze tego by brakowało, żeby był głupi i brzydki — odparła całkiem poważnie wcale niegłupia i niebrzydka Kitty, kiedy zatrzymała się na chwilę i postąpiła kilka razy w przód i w tył w miejscu, w którym podłoga skrzypiała najgłośniej. — Boże, co za upiorny dźwięk. Tutaj nie pomógłby nawet najgrubszy dywan.
Tannes nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

14 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Podoba mi sie, ze w tej wersji dużo miejsca poswieciłaś katastrofie. Z pewnością w tamtych czasach długo musiało sie o tym mowić. Zastanawia mnie, czemu ojciec tak bardzo nienawidził Kitty. Mysle, zd moze chodzic tu o matkę i żal do córki, pewnie tak naprawdę nie chodziło jedynie o nienawiść... Mam wrażenie, ze byc moze dlatego przepisał dom na bratanka, bo wlerzyl, ze ten lepiej zajmie sie posiadłością, a nie zostawi jednocześnie Kitty samej sobie. Ale nie wiem , czy na pewno o tk chodzi. To dość straszne, dawać dziecku cały czas do zrozumienia, ze ma sie je za nic. Trudno dzieic się kitty, ze w jakimś sensie stała sie spokojniejsza. Moze tez zacznie wierzyć w sama siebie, bo faktycznie najgłupsza nie jest i powoli dojrzewa: Podoba mi się postac tannes, jest bystra i pełna energii, pewnie była zauroczona Patrickiem, ale ten poznał w międzyczasie dziewczynę... Szkoda, ze teraz to nieważne, bo juz go nie ma;( to takie niesprawiedliwe. On nie tylko nie wrócił z Nowego Jorku, on w ogole tam nie dojechał :/ zapraszam na zapiski-Condawiramurs :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej kolejności dziękuję za miłe słowa. Ale czy ja w tej wersji jakoś więcej miejsca poświęcam katastrofie? W tamtej był przecież cały osobny rozdział, tutaj jest tylko rozmowa Tannes i Kitty. ;P
      Jacob był trudnym człowiekiem, ja tam uważam, że nie co się doszukiwać tego, że mógł uważać, że Rainier lepiej się wszystkim zajmie - po pierwsze Jacob go nawet nigdy nie spotkał, bo John nigdy nie zabrał go do Anglii, a po drugie Jacob wiecznie zazdrościł Johnowi i generalnie niezbyt się lubili jako bracia, nawet przyrodni. Jak napisałam w rozdziale: Jacob najwyraźniej musiał nie znosić Kitty jeszcze bardziej niż swojego brata. Ot, tę wersję próbuję w tym opku sprzedać jako wiarygodną.
      Też lubię Tannes. <3
      A Patrick... No cóż, ktoś zginąć musiał, nie on pierwszy i nie ostatni w tym opku. ;P

      Usuń
    2. No niby rozmowa, ale taka rzeczowa., Może źle się wypowiedziałam, nie więcej, a dokłądniej - bardziej skupiasz się na faktach i to mi się podoba, bo budujesz dzięki temu tlo.
      Hm, powiedzmy, że rozumiem, choć nie do końca rozumiem tę jego nienawisć wobec Kitty. To musi być związane z matką... to bardziej rozpacz niż nienawisć... Mam nadzieję.
      Tannes <3. Jej, kogo chcesz jeszcze zabic?
      Zmieniłam adres bloga, zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com

      Usuń
    3. Relacje Jacob-Kitty, John-Rainier kreuję tu po części na własnych doświadczeniach z moim ojcem, który człowiekiem jest... Dosyć trudnym. W ogóle dopiero przy tej wersji z moim pisaniem jestem na poziomie, na którym obserwują zachowania ludzi w prawdziwym życiu, a potem je odtwarzam, jak zaczynałam Origin dwa lata temu to jeszcze tego nie miałam.
      Uwielbiam spoilerować, ale tego akurat zdradzić nie mogę. :D Paru kandydatów jest, właściwie najważniejsze fabularne decyzje co do tego opka już pozapadały i raczej nikomu, kogo śmierć zaplanowałam, nie odpuszczę... ;P

      Usuń
  2. Hm, widzę, że dużo się zmieniło. O Tannes jeszcze nie wiem, co sądzić, ale Kitty wydaje mi się trochę... inna. Jakby... nie wiem, mniej dziecinna? Ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy to liczyć na plus, tamta Kitty była sympatyczna, co do tej też jeszcze niewiele mogę powiedzieć.
    Jak zawsze podziwiam opisy ;).
    Aha, i dzięki za polecenie Poldarka - fajne, myślałam, że serial jest mniej w klimacie książki, luźniejszą adaptacją, ale nie, całkiem wierny. Chociaż przez to, że najpierw oglądałam, postacie z serialu mi się nałożyły... chociaż może to i lepiej, w serialu są chyba sympatyczniejsze, zwłaszcza Demelza. No i okładki takie piękne :D (chociaż już mi folia zaczęła złazić...) Drugą część też muszę kupić, mam nadzieję, że będą wydawać do końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, toś mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że wpadniesz. :D
      Bo szalony plan był taki, żeby się nie bawić w pisanie wszystkiego od nowa, tylko chciałam sobie wykorzystać więcej z poprzedniej wersji, ale się tak wkurzyłam, że wzięłam i jednak napisałam co innego. Więc niby dużo się zmieniło, Tannes dodałam, żeby potem sprawa Patricka i Christabel i tego, że nikt o nich nie wiedział nabrała trochę sensu (bo mi otworzyłaś oczy na to, że on się zachowywał totalnie bez sensu, za co ci chyba dozgonnie wdzięczna będę). No i potrzebowałam dla Kitty jakiejś przyjaciółki, niech ją też ktoś na tym świecie lubi, a co. :D Postaram się Kitty nie zepsuć, zamiar jest taki, żeby wciąż była sympatyczna i dała się lubić, w tym rozdziale nie chciałam się za bardzo rozkręcać, bo to wciąż tylko dwa miesiące po Titanicu, więc mogła ci się wydać trochę zmulona i mniej dziecinna.
      Ale mi się teraz miło zrobiło. <3
      Proszę cię ja bardzo. :D Bardzo się cieszę, że ci się spodobało! Też mi się trochę nałożyły postacie z serialu, do tej pory nie mogę przyswoić czarnowłosej Demelzy, ale jak serial był na mnie na mocną ósemkę, to książka jest na dziesięć na dziesięć. Spodziewałam się, że będzie dobra, ale nie że aż tak.
      Okładki też uważam za piękne, z reguły nie lubię, jak ktoś się na mnie z okładki patrzy, ale Aidan taki wspaniały. (Nie wiem co z tą folią robiłaś, moja już przetrwała transport z Rzeszowa w miotanej na zakrętach reklamówce, gonitwę w deszczu na przystanek i została przeczytana przez cztery osoby poza mną, a się trzyma idealnie, chyba masz jakiś egzemplarz z feralną folią. :D)
      Jak mi nie wydadzą do końca, to sobie kupię po angielsku pewnie z tej miłości, ale powiem ci jeszcze, że polskie tłumaczenie mi się wydaje bardzo porządnie zrobione i aż miło czytać.

      Usuń
    2. E no, mówiłam, że czytam, nowy rozdział widziałam już dawno, tylko w końcu się zebrałam, żeby porządnie przeczytać i skomentować.
      Serio, nie pamiętam, żebym pisała coś o Patricku, w ogóle nic nie pamiętam xD
      Ja właśnie nie cierpię z reguły filmowych okładek (z postaciami mi nie przeszkadzają), ale te są wyjątkiem :D.
      A nie wiem, nie mam porównania z oryginałem, a samo w sobie jest dla mnie ot, normalne.

      Usuń
    3. Zwróciłaś uwagę na durne zachowanie Chris i złapałaś mnie w momencie, w którym miałam takie dziury fabularne, że już nie umiałam ich zatuszować. Dzięki tobie sobie to wszystko przemyślałam. ;)
      No, tylko jak Demelza wychodzi już w maju, to się będą musieli sprężyć z serialem, bo kogo dadzą na kolejne okładki? :D

      Usuń
    4. Następny jest Jeremy Poldark, to może niemowlaka xD.

      Usuń
    5. Ja tam bym bardzo chętnie jeszcze raz Aidana przyjęła na półkę. :D

      Usuń
  3. Stara, sorki ze ja nie z komciem (przeczytałam ofc parę miesięcy temu i zapomniałam skomciać ;-;), ale chciałam zapytać czy jest do Ciebie jakiś kontakt poza tumblraskiem? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stara, nie gadaj, ja u ciebie nie lepsza, a na swoje usprawiedliwienie mam tylko studia i własne lenistwo.

      Oczywiście, że jest. Mail albo fejs, tam mnie najłatwiej dopaść. ;D Swojego maila już publicznie nie udostępniam, pewnie by się gdzieś znalazł w odmętach internetu, jakby pogrzebać, ale jakby co to mogę do ciebie napisać, mam twojego (tego freyjadragonborn) (bo wnioskuję, że się chcesz kontaktować, skoro pytasz ;DD). No i gdzieś ci tam już w komciu przy okazji wspominałam, że mam cię na fejsie obczajoną, tak się też możemy kontaktować, ale wiem, że to już pod stalkowanie podchodzi, soł... ;P

      Usuń
    2. Tak tak, o to mi chodziło ;)
      Spoko, ja też stalkuje XD
      Zapraszam na fejsbuka w takim razie, bo maila z telefonu nie trawię :D

      Usuń
    3. ZAWIJAM KIECE I LECE!

      (Ale będzie numer, jak się okaże, że stalkowałam złą osobę XDDD)

      Usuń

Layout by Yassmine