Odkąd w czerwcu ciotka Ethel i kuzynki na dobre wprowadziły się do Somersett
House, Kitty znów przestała czuć się swobodnie we własnym domu. Ciężko było jej
przyzwyczaić się do obecności kogoś, kogo w całym swoim siedemnastoletnim życiu
widywała tylko przy wyjątkowych okazjach. O ciotce najwięcej przede wszystkim
słyszała, głównie z ust taty, który najwyraźniej po prostu nie potrafił wyrażać
się pozytywnie o żadnym z członków ich rodziny. Znała powód konfliktu między nim
a wujem Johnem, ale do tej pory nie miała pojęcia, czemu tata tak bardzo nie
znosił swojej jedynej siostry.
Nie wiedziała
wtedy jeszcze, jakim charakterem została obdarzona Ethel Somersett, po mężu
Teague, a kolejne tygodnie, spędzone w jej towarzystwie, utwierdziły Kitty w
przekonaniu, że ciotka należała do tego typu kobiet, które bardzo lubiły głośno
dzielić się własnym zdaniem z innymi. Gdyby tylko jeszcze czasem miały, tak dla
odmiany, coś miłego do powiedzenia…
Już przy
pierwszym spotkaniu po latach Kitty
dowiedziała się, że w niczym nie przypominała ani swojej matki, ani, z czego akurat powinna się cieszyć, swojego
ojca.
— Do nikogo
nie jesteś podobna. No, może nos masz po babci Somersett, biedaczka, na stare
lata zapomniała nawet własnego imienia.
Kitty,
przyzwyczajona do roli czarnej owcy w rodzinie, wzruszyła wtedy ramionami i
stwierdziła tylko, że nie widzi żadnego podobieństwa między swoim nosem, a nosem
wspomnianej babci Somersett, która, uwieczniona na namalowanym dawno temu
obrazie, kurzyła się na strychu wraz z portretami innych przodków — tata
nienawidził obserwujących go ze starych ram krewnych i dawno temu kazał
powynosić ich daleko od siebie.
Ciotce nie
podobał się również stan, do jakiego został doprowadzony jej rodzinny dom. Nie
omieszkała zwrócić uwagi na koszmarnie skrzypiące podłogi, poprzecierane
dywany, niebezpiecznie chyboczące się żyrandole, ciężkie, zbierające kurz
zasłony, wiszące smętnie w oknach i na służbę, która, jej zdaniem, kręciła się
tylko bez celu pod nogami, nawet nie starając się udawać, że szukają sobie
zajęcia. Wystarczyło, że spędziła w Somersett House jeden pełny dzień, a już
zdążyła odprawić najmłodszą pokojówkę. Była bardzo zdziwiona, czemu Kitty nie zrobiła
tego sama i o mało nie zemdlała, kiedy dowiedziała się, że jej bratanica po
prostu nie zaprzątała sobie takimi głupstwami głowy.
— A więc
możesz mi zdradzić, moja droga Katherine — ciotka nie miała zamiaru używać
skrótu od rzekomo pięknego i klasycznego imienia Kitty — czym zaprzątasz sobie
głowę?
Kitty nie
znała odpowiedzi na jej pytanie. Rzeczywiście, niewiele robiła całymi dniami,
ale jakoś nie potrafiła czuć się za to winna. Praktycznie rzecz biorąc to nawet
nie był już jej dom, ona tylko mogła w nim jeszcze mieszkać, nie czuła się więc
specjalnie odpowiedzialna za to, co się w nim działo. Prawda, lubiła go, pomimo
wszystkich jego wad. Nie mogła go jednak kochać, sądziła, że zbyt dużo złego w
nim doświadczyła, żeby mówić o tak silnych uczuciach, ale nigdy nie miała dla
siebie żadnego innego miejsca. Somersett House był jej domem od zawsze, tu się
urodziła, tu przeżyła siedemnaście lat i, kiedy się nad tym zastanawiała,
zawsze dochodziła do wniosku, że, gdyby mogło ją tu spotkać jeszcze coś miłego,
chciałaby w nim zostać.
Starała się ignorować
władcze zapędy ciotki, która najwyraźniej uznała, że skoro już zjawiła się w
rodzinnym domu, to przejęła również rolę jej opiekunki — nic z tego, że ledwo
się znały, a sama Kitty niezbyt przejmowała się otrzymywanymi każdego dnia w zatrważających
ilościach dobrymi radami Ethel.
Tata miał to
do siebie, że Kitty spotykała się z nim przeważnie tylko przy posiłkach, a
przez resztę czasu starała się nie wchodzić mu w drogę, miał więc zdecydowanie
mniej okazji do czynienia uszczypliwych uwag pod jej adresem, niż panosząca się
ciotka. Raz Kitty, choć później nie była z tego dumna, złapała się na myśleniu,
że Ethel była naprawdę nieznośna ze swoim nieustannym paplaniem i narzekaniem. Krytykowała
wszystko: Somersett House i służbę, swojego nieżyjącego brata, swojego żyjącego
brata, swoją bratanicę i własne córki. Co ciekawe, nie widziała nic
niewłaściwego we własnym zachowaniu.
— Czy ciocia
nie uważa, że wystarczy mi dwa razy powtórzyć i zapamiętam, że okropnie
wyglądam w tej spódnicy? — zapytała Kitty, kiedy Ethel osaczyła ją w bibliotece
i trzeci raz w ciągu godziny zdążyła wspomnieć o jej fatalnym guście. Niewiele
mogła poradzić na to, że noszenie żałoby uszczupliło jej i tak skromną
garderobę.
— Nie uważam,
bo zupełnie mnie nie słuchasz. Masz ją na sobie już drugi dzień, choć wczoraj
też mówiłam, że nie powinnaś. Pogrubia cię. — Niewzruszona ciotka posłała Kitty
pełne dezaprobaty spojrzenie, jednocześnie elegancko odginając mały palec na
uchu filiżanki, kiedy pociągała łyk herbaty.
— Jest
sierpień. Noszę to, co mam i w czym nie jest mi gorąco — odparła z nutą
przekąsu w głosie Kitty i właśnie ta niewinna nuta sprawiła, że Ethel nie
odzywała się do niej przez resztę dnia.
Nie miała
pojęcia, jak długo ciotka zamierzała zostać w Somersett House, ale żywiła
szczerą nadzieję, że przyjazd wuja odmieni jej nastawienie albo chociaż sprawi,
że upatrzy sobie inną ofiarę.
Póki co
musiała jednak jakoś wypełniać sobie pozostałe do wielkiego wydarzenia, uparcie
wlokące się dni, które zdawały się płynąć jeszcze wolniej, odkąd otrzymała
zawiadomienie o dacie przyjazdu. Starała się więc szukać sobie zajęcia albo
choć stwarzać pozory, by nie zostać przypadkiem posądzoną przez Ethel o
marnowanie całego bożego dnia. (Zupełnie jakby beznadziejne pogawędki z ciotką
przy herbacie się do tego nie zaliczały.) Dużo czasu spędzała w ogrodzie,
stąpając śladami pracującego w Somersett House od lat zaufanego ogrodnika,
który ze szczególną uwagą doglądał rabat, pełnych zasadzonych lata temu,
zgodnie z wolą matki Kitty, kwiatów. Zrywała je, na co wcześniej nie pozwalał
tata, i codziennie przynosiła do domu nowy bukiet. Czasem wybierała się jeszcze
na spacer rzadko uczęszczaną drogą, prowadzącą z Iver do sąsiedniej wsi i
udawało jej się znaleźć wtedy trochę dzikiego rumianku, niebieskich
niezapominajek albo biało-zielonej ozdobnej trawy, które tak bardzo lubiła.
Poza tym dokonała
dokładnego przeglądu kolekcji książek, pozostawionej przez dziadka George’a
Somersetta, którego nigdy nie miała okazji poznać. Wcześniej nawet nie wolno
jej było patrzeć w stronę wysokich półek, zajmujących całą ścianę w bibliotece
na piętrze — tata uważał, że Kitty była na większość z nich za głupia, czytała
więc bardzo niewiele i, w konsekwencji, mając siedemnaście lat, rzeczywiście
czuła się głupsza od wszystkich wokół.
Póki wątłe
zdrowie Tannes, wraz z jej nadopiekuńczymi rodzicami i tym, co nazywano podstępnym letnim przeziębieniem, znowu
nie pozwalały jej opuszczać łóżka, Kitty trochę brakowało towarzystwa kogoś
poza ciotką i kuzynkami. Na Cormaca nagle po raz kolejny nie mogła liczyć — nie
wiedziała, czy spotkał przypadkiem na schodach Ethel i ta powiedziała mu coś, co
śmiertelnie go przestraszyło, czy może rzeczywiście mówił prawdę i był teraz
naprawdę zajęty stawianiem się na każde wezwanie ojca, który kazał mu,
dosłownie w tych słowach, zrobić z siebie
wreszcie jakiś użytek i zająć się stosami papierów, pozostawionych przez
Jacoba Somersetta, skoro i tak ktoś musiał zrobić w nich porządek przed
przyjazdem jego brata.
Kitty nie
zamierzała zaczynać się martwić o Cormaca, przynajmniej nie na poważnie, ale
nie była aż taką ignorantką, żeby podczas tych przelotnych spotkań, kiedy
zjawiał się na chwilę w Somersett House, żeby zabrać jeszcze jakiś ostatni zagubiony
papier albo zaglądnąć do jeszcze ostatniej nieprzeszukanej szuflady, w której
mogły znajdować się ważne dokumenty, nie zauważyć, że był jakiś nieswój.
Właściwie to nawet miała wrażenie, że celowo unikał jej towarzystwa, a raz tak
się przestraszył, kiedy po cichu weszła do biblioteki i stanęła mu za plecami,
gdy siedział przy biurku jej ojca, że o mało nie spadł z krzesła, gdy ujawniła
swoją obecność.
— Nigdy… więcej…
mi tego… nie rób — poprosił, oddychając ciężko. Jedną dłoń przyłożył w okolice
serca, a drugą zacisnął na wypolerowanym blacie mahoniowego biurka, ledwie
widocznym spod sterty najróżniejszych papierów. Czasem zachowywał się, jakby
przeżył już dwa razy tyle lat, ile miał, i w każdej chwili spodziewał się
nagłej śmierci z powodu nadmiaru wrażeń.
— Nudzę się —
odpowiedziała rozbawiona Kitty. — A ty ciągle tylko przerzucasz te śmieci i coś
sobie skrobiesz w notatniku. Skoro już tu jesteś, mógłbyś się mną też
zainteresować. Myślisz, że nie zauważyłam, że mnie unikasz? W moim domu? Znam
każde tajne przejście między pokojami, nie wygrasz — dodała oskarżycielskim
tonem, wymierzając palec w stronę wciąż dochodzącego do siebie Cormaca.
Skłamała oczywiście
na temat tajnych przejść, przesadziła też, natrętnie domagając się uwagi, ale absolutnie
nic nie mogła poradzić na to, że była jednocześnie znudzona, samotna i
zestresowana. Dzień przyjazdu zbliżał się wielkimi krokami, a ona nie mogła
spać po nocach, zastanawiając się, co będzie, kiedy wuj i kuzyn wreszcie zjawią
się w Somersett House. Nerwy natomiast leczyła, objadając się swoimi ulubionymi
cytrynowymi ciastkami z białym lukrem. Słodycze oczywiście pomagały również na
nudę, choć tylko chwilowo. Ileż można było jeść, zanim zrobiło się niedobrze od
nadmiaru cukru, ileż mogła też dla zabicia czasu spacerować po ogrodzie albo
okolicach, udawać, że rozumiała cokolwiek z książek z biblioteczki dziadka czy
też odpoczywać na kanapie. Ciotka Ethel potrafiła ją jedynie denerwować, kuzynki
wolały wzajemne towarzystwo, na Tannes nie mogła jeszcze liczyć… Pozostał jej
tylko Cormac. I nie miała zamiaru pozwolić, żeby dłużej ją ignorował.
— Nie unikam
cię, Kitty. Jestem zajęty — odpowiedział tym swoim tonem poważnego urzędnika,
wykonującego śmiertelnie ważne i śmiertelnie nudne zajęcie. Już chciał obrócić
się z powrotem do biurka, kiedy Kitty porwała mu sprzed nosa dokument, nad
którym właśnie pracował. — Nie utrudniaj mi życia, proszę, wystarczy, że w
Londynie dostaję za swoje.
— Widać wszyscy
ojcowie są tacy sami… — mruknęła Kitty, udając zainteresowanie porwaną kartką,
z której treści, poza tym, że dotyczyła pieniędzy taty, niewiele rozumiała.
Zostawił takich mnóstwo. — Przecież nie czułbyś się lepiej, gdybyś męczył się
dalej na tych studiach, prawda?
Wiedziała, że
rodzice i bracia Cormaca nie byli szczęśliwi, kiedy oznajmił, że kończy ze
studiami prawniczymi. Zajmowali się tą branżą od pokoleń — siedzieli z nosami
albo w prawie, albo w finansach, zarabiali na całkiem wygodne życie, pracując
ciężko dla bogatych ludzi, żeby ci nie musieli kłopotać się pilnowaniem
porządku w księgach rachunkowych albo martwić, że kiedy trzeba będzie załatwić
coś ponad ich intelektualne siły, nie będą mieli pod ręką kompetentnego człowieka.
Cormac był
sporo młodszy od swoich trzech dorosłych i aktywnych zawodowo braci,
zrezygnowawszy ze studiów został więc jednogłośnie i dosadnie skrytykowany, a
Kitty, która trochę wiedziała o mentalności inteligenckiej rodziny Hopetonów,
domyślała się również, że pewnie do tej pory nie dawali mu spokoju. A biedny Cormac,
który, jak twierdził, żył teraz z dnia na dzień i nie miał konkretnego pomysłu
na to, co dalej, chciał dać sobie trochę czasu na porządne zastanowienie się. Został
więc chłopcem na posyłki w służbie własnego ojca, który po śmierci swojego
najważniejszego klienta, zdał sobie sprawę, ile umknęło mu przez lata
współpracy i zupełnie nie był z tego powodu zadowolony.
Jacob
Somersett narobił bałaganu i, co gorsza, był świetny w ukrywaniu tego bałaganu
przed ludźmi, którym płacił za to, by, teoretycznie, pomagali go uniknąć. Nie
spodziewał się opuścić tego świata tak wcześnie, pozostawił więc po sobie
mnóstwo niedokończonych spraw, często odbywających się w taki sposób, że tylko
on o nich wiedział. Kitty od dawna miała świadomość, co ludzie, którzy kiedyś
przyjaźnili się z ich rodziną, mówili o tacie, kiedy jeszcze żył. Że zdziwaczał
po śmierci mamy, wszędzie węszył spisek, wydawało mu się, że wszyscy są
przeciwko niemu i na stare lata zaczął marzyć, by osiągnąć poza Anglią taki sukces,
jak jego straszy brat. Ktoś musiał teraz posprzątać po jego wielkich marzeniach.
— Nie wiem,
jak bym się czuł. Nie zastanawiam się nad tym — odparł Cormac, wyrywając Kitty
z chwilowego zamyślenia.
— A nad czym
ty się w ogóle zastanawiasz? — zapytała, poirytowana jego wymijającymi
odpowiedziami. Jeśli chciał się jej pozbyć, musiał bardziej się postarać. — Na
Boga, dawno już nie widziałam, żebyś był taki… — urwała, szukając odpowiedniego
słowa.
— Proszę,
jaki?
— Zniechęcony!
Znudzony! — zawołała. — Nie chcesz ze mną rozmawiać, coraz rzadziej się tu
pojawiasz, a jeśli już jesteś, to zaraz cię nie ma. Jeśli boisz się mojej
ciotki, to, przykro mi, nie jestem w stanie się jej pozbyć, choć, przysięgam,
czasem mam ochotę zepchnąć ją ze schodów, ale tak tylko z paru ostatnich stopni,
może nie żeby zrobiła sobie poważną krzywdę… Myślę, że wystarczyłoby, gdyby
skręciła kostkę, musiałaby wtedy siedzieć w jednym pokoju i nie mogłaby mnie
śledzić na każdym kroku…
Cormac roześmiał
się i, wykorzystując chwilę nieuwagi Kitty, odebrał jej kartkę, którą właśnie
skończyła wymachiwać przy okazji snucia planu unieszkodliwienia własnej ciotki.
Nie miała mu
tego za złe, skoro już postanowił się uśmiechnąć. Nie cierpiała, kiedy
paradował w jej towarzystwie z miną pokutnika. Rozumiała, że miał prawo być
zarówno zniechęcony, jak i znudzony, ale on również musiał zrozumieć, że nie
zamierzała tak po prostu stać i patrzeć. Interesowała się nim, powinien to
docenić.
Wiedziała, że
nie lubił skarżyć się na swój los. Właściwie to nigdy nie słyszała, żeby mówił
o tym, co go trapiło — zawsze to Patrick mimochodem wspominał, że Cormac znowu był jakiś taki nieswój, przez co
należało rozumieć, że miał nowy problem, najczęściej z ciągle porównującym go
starszych braci albo samego siebie ojcem, lub tym, co czasem , oczywiście niby
tylko w żartach, sam przyznawał: że nie miał pojęcia, co robił z własnym
życiem. Pogubił się w tych wszystkich wymaganiach, którym kiedyś rozpaczliwie
chciał sprostać.
W takich
chwilach Kitty zaczynała myśleć, że jako dama z wyższych sfer naprawdę miała
łatwiej. Nikt niczego od niej nie wymagał — ot, rodzina zgodnie uznała ją za
zbyt głupią i brzydką, by mogła cokolwiek kiedykolwiek osiągnąć, pozostało jej
więc tylko wyjść kiedyś za przyzwoicie urodzonego dżentelmena, mieć z nim
gromadkę dzieci, stworzyć dużą i kochającą rodzinę, o której skrycie marzyła, i
do końca życia polegać w każdej sprawie na mądrzejszym od siebie mężu. To nawet
nie były wymagania, to była naturalna kolej rzeczy i Kitty już dawno się z nią
pogodziła, a od jakiegoś czasu nawet wyglądała jej z niecierpliwością.
Gdyby tylko Patrick teraz tu był,
pomyślała. Nie było słowa nieprawdy w tym, że Cormac właściwie nie miał
bliskich przyjaciół poza nią, Patrickiem i Howardem, tym ze swoich trzech
starszych braci, z którym dzieliła go najmniejsza różnica wieku. Niedawno
uświadomiła sobie, że od katastrofy i powrotu do domu była okrutną hipokrytką i
zbyt skupiła się na własnym cierpieniu oraz wypłakiwaniu się na ramieniu
Cormaca, żeby zapytać, jak on się z tym wszystkim czuł. A on nic nie
powiedział.
Oboje stracili
najlepszego przyjaciela, a ona przejmowała się tylko sobą. Niewiele mogła już
zmienić, ale wciąż fatalnie czuła się z własnym samolubnym zachowaniem. Poniekąd
dlatego też zwyczajnie zaczynała się o Cormaca martwić i trochę głupio sądziła,
że jeśli zacznie się nim interesować, to odkupi kilka swoich win. Sęk w tym, że
Cormac nie mówił wcześniej, nie mówił teraz i pewnie już nie zamierzał mówić.
Podczas gdy Kitty potrafiła całymi dniami rozpamiętywać własne problemy, on
rzucał się w wir pracy. Dla niego szukanie sobie zajęcia nie polegało na
spacerowaniu po ogrodzie albo obserwowaniu ćwierkających na gałęzi starej lipy
ptaków.
— Nie jestem
zniechęcony ani znudzony. Może tylko trochę zmęczony. Nienawidzę papierkowej
roboty — jego jak zwykle rzeczowy głos sprowadził Kitty na ziemię. — A twoja
ciotka w niczym mi nie przeszkadza, choć, przyznaję, rzuciła mi parę dziwnych
spojrzeń, ale damy w średnim wieku już tak mają, nie uważasz?
— Uważam,
uważam — westchnęła trochę zbyt głośno Kitty, a potem westchnęła tak jeszcze
dwa razy. Cormac zignorował jej wołanie o uwagę, zaczął układać papiery i
zamknął swój cenny notatnik, w którym wiecznie wszystko sobie zapisywał. Był
przerażająco zorganizowany. — Zakładam, że znowu uciekasz? — zapytała,
zrozumiawszy, że zbierał się do wyjścia.
— Muszę wracać
do Londynu. Howard i Julianna uparli się na małe przyjęcie dla Jessie.
Niesamowite, że kończy już rok. Jestem ojcem chrzestnym i muszę odebrać prezent
ze sklepu, zanim go zamkną — wyjaśnił, podnosząc się z krzesła.
Uparła się,
żeby odprowadzić go do wyjścia. Wcześniej kazała dać znać szoferowi, żeby
podjechał autem przed drzwi i odwiózł Cormaca na stację w Iver.
— Mówiłam ci,
że przyjeżdżają za dwa dni? — zapytała, gdy znaleźli się już na zewnątrz.
— Mówiłaś —
przytaknął.
— Tannes
obiecała, że będzie ze mną przez cały dzień, o ile zdąży wyzdrowieć. A ty?
Miałeś upewnić się, że znajdziesz czas. — Cormac wbił wzrok w ziemię, unikając
jej spojrzenia. Zawsze to robił, kiedy chciał wymigać się od odpowiedzi albo
wiedział, że to, co powie, nie będzie satysfakcjonujące dla rozmówcy. — Naprawdę,
czasem jesteś niemożliwy! — zawołała, starając się zabrzmieć groźnie, ale co
ona mogła, skoro kiedy się złościła, podobno wyglądała jak rozdrażniony mops.
Przynajmniej tak twierdził tata.
Wiedział, jak
bardzo się denerwowała przed przybyciem wuja i kuzyna. Albo i nie wiedział, w
końcu tak zręcznie jej ostatnimi czasy unikał, że nawet nie miała kiedy mu o
tym powiedzieć.
— Zobaczę, co
da się zrobić — wymamrotał pod nosem i w tej chwili nie wytrzymała.
Zaatakowała, jak na rozjuszonego mopsa przystało, dźgając palcem w ramię. — Za
co?
— Za to, że
mamroczesz — odparła, krzyżując ręce na piersi i odwracając się do niego
plecami, niby to żeby zobaczyć, czy szofer już nie podjeżdżał.
Kitty szczerze
wątpiła, czy kiedykolwiek zdoła pojąć, jakim cudem ten człowiek zawsze
pozostawał chodzącą oazą spokoju. Ona z nerwów obgryzła już wszystkie
paznokcie, a on nawet nie starał się udawać, że rozumiał jej problem. Nie
wyglądało również na to, by miał ochotę pomóc w jego rozwiązywaniu. Do
wszystkiego wiecznie podchodził tak rozsądnie…
Może Cormac
nie był tego aż tak świadomy, ale Kitty naprawdę ceniła go sobie jako
przyjaciela i nawet jeśli czasem nie traktowała go do końca poważnie, to tylko
dlatego, że chciała, by przestał patrzeć na nią przez pryzmat tego, jakie miała
pochodzenie. Udało im się już zejść z etapu Kitty — młodszej siostry Patricka,
teraz musieli popracować nad tym, żeby Cormac uświadomił sobie, że jej rodzina
dawno już straciła dawny splendor, a ona sama była nikim innym, jak zubożałą
sierotą, zdaną na łaskę krewnych.
Bardzo
potrzebowała teraz mieć przy sobie przyjaciół. Domyślała się, co mogło trapić
Cormaca, wiedziała, że, tak samo jak ona, nie odżałował jeszcze Patricka i
wiedziała, że oboje pewnie nigdy go nie odżałują, ale życie toczyło się dalej.
Świat nie stanął w miejscu. Tego popołudnia, kiedy zatrzymali się na schodach
przed wielkimi drzwiami, prowadzącymi do ogromnego holu w Somersett House,
naprawdę sądziła, że dobrze zrobi, jeśli da mu znać, jak bardzo był jej teraz
potrzebny. I, w pewnym sensie, na swój niezdarny sposób, robiła to.
— No, nie
obrażaj się, Kitty. — Cormac nie miał innego wyjścia, niż się poddać. — Kiedy
się nad tym zastanowić, to nie mam już tylu rzeczy do roboty, co kiedyś.
Postaram się wpaść, zanim przyjadą.
Odwróciła się
w jego stronę z szerokim uśmiechem na ustach, kiedy oboje usłyszeli chrupot
toczących się po wysypanej żwirem drodze kół.
— Jesteś
najlepszy — powiedziała Kitty i byłaby rzuciła mu się na szyję w podzięce,
gdyby nie pożegnał się z nią szybko i nie wsiadł do samochodu.
Stała na
schodach dopóki auto nie wjechało na ciągnąca się między drzewami drogę do Iver
i nagle znowu nie mogła doczekać się tego, co miało dopiero nadejść.
Ta Kitty to dość rozpieszczone i naiwne dziecko,ale ma zadatki na rozwiniecie się ;) mysle,ze ma swietna szanse dorosnąć i żyć tak,jak zapragnie. Musi zdecydowanie nauczyć się troche empatii,ale to przyjdzie z czasem. Czekało się na rozdział dość długo,ale było warto.mam nadzieje,ze w przyszłym rozdziale przyjadą juz nasi goście :D zapraszam do mnie i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJak Kitty jest rozpieszczona, to ja jestem duch święty.
UsuńO Boże jak fajno że coś dodałaś :D
OdpowiedzUsuńAle przeczytam to chyba w święta, bo na razie to zamiast opków i komciów to z trudem trzaskam program na metody numeryczne, niechże ten przedmiot umrze w bólu i męczarniach ;_____;
Ten rosdziau to takie nic, sobie jest po prostu, ale mi go trzeba było, żeby lecieć dalej.
UsuńŁączę się w bólu, niech praktyki, SCS, gramatyka opisowa i metodyka umrą w męczarniach. No stress, mamy czas.
little.lionel.man@gmail.com, pisz o każdej porze dnia i nocy ;)
OdpowiedzUsuń