17 czerwca 2015

Rozdział I


 Wallis Ellery siedziała samotnie przy długim, nakrytym dla trzech osób stole, który rano kazała służbie ustawić na tarasie w takim miejscu, by mieć jak najlepszy widok na porastające całą okolicę krzewy herbaty. O tej porze roku ich liście nabierały pięknego, głębokiego, szmaragdowego odcienia. Przy okazji mogła przyglądać się zbieraczom, krążącym wśród równo przyciętych rzędów. Zarzucali na plecy ogromne, ciasno wyplatane kosze i ruszali do pracy jeszcze zanim opadła poranna mgła. Z oddali wyglądali jak małe, uwijające się w ukropie mróweczki. Gdy zaczynało świecić słońce, nad doliną unosił się wspaniały zapach olejków eterycznych, niesiony wysoko, aż do wznoszącej się dumnie nad plantacją ogromnej posiadłości Johna Somersetta, który aktualnie przebywał setki mil stąd, w Indiach, skąd zarządzał swoim zbudowanym przez lata ciężkiej pracy małym imperium.  
Wallis już dawno straciła z oczu postać chudego dzieciaka, który pojawił się na plantacji tylko po to, by zostawić dostarczony dziś rano na pocztę telegram. Wiadomość nie była przeznaczona dla niej, więc odłożyła ją na bok, z dala od nakryć i jedzenia.  
Sięgnęła po kolejny kawałek słodkiej i kruchej bułki, idealnie pasującej do kawy z mlekiem, do której kazała sobie wlać więcej mleka niż kawy. Było już po dziesiątej, a jej chłopcy wciąż nie dawali znaku życia. Jak wczoraj wieczorem zamknęli się w pokoju, tak do tej pory z niego nie wyszli. Naprawdę, czasem bywali nieznośnie niemożliwi, a zwłaszcza Rainier, którego wystarczyło wypuścić z murów szkoły oficerskiej w Kolombo, żeby zapomniał o wszelkich zasadach. Jego niefrasobliwość zaczynała ją powoli irytować, zwłaszcza, że odkąd tydzień temu przybyła tutaj aż z Madrasu, czuła się przez niego okrutnie zaniedbywana. Ostatnimi czasy w ogóle zaniedbywał wszystkich poza Robertem i Wallis było z tym bardzo źle.  
Jeszcze parę miesięcy temu nawet by nie pomyślała, że mogłaby aż tak komuś zazdrościć Rainiera. Kiedyś uwielbiała jego niestałość — zaskakiwał ją przy każdym ponownym spotkaniu. Tym razem jednak trochę przesadził. Oczywiście, że już wcześniej przeczuwała, co się święci, ale nie podejrzewała, iż sprawy mogłyby pod jej nieobecność zajść aż tak daleko.  
Nie oczekiwała, by pytał ja o pozwolenie, ale naprawdę, mógłby myśleć dwa razy, zanim się w kimś zakochiwał. A do tej pory zwykł zakochiwać się krótko i intensywnie, więc nie czuła się zagrożona. Choć czy w jego przypadku można było w ogóle mówić o czymś tak doniosłym i romantycznym jak prozaiczne zakochanie? 
Rainier przecież nie był banalny. 
Im dłużej Wallis starała się to wszystko zrozumieć, tym mniej wiedziała. Coraz częściej przechodziło jej przez myśl, że może Rainiera po prostu nie dało się zrozumieć. Bo jak inaczej można by wytłumaczyć to, co działo się tutaj, na odciętej od reszty świata przez otaczającą ją ze wszystkich stron dżunglę plantacji, gdzie większość ścieżek trzeba było sobie codziennie wydeptywać od nowa, a ciemnoskórzy ludzie, krążący wśród krzaków herbaty, spoglądali z niechęcią i wrogością na wszystkich Anglików? 
Banda dzikusów. 
Wallis szczerze nie cierpiała — podobnie jak Rainier — kapitana Burnetta, za sprawą którego jego ojciec w ogóle zdecydował się dać szansę plantacji w samym sercu Cejlonu, ale w jednej kwestii musiała przyznać kapitanowi rację: tutejsi w niczym nie przypominali Hindusów, nauczonych traktować Europejczyków z należytym i niepodlegającym dyskusji szacunkiem, czy im się ich obecność podobała, czy nie. Właściwie nikt nigdy nie zapytał, co im się podobało, ale kogo by to obchodziło. 
Jej bezładne rozmyślania zostały przerwane przez Rainiera, który pojawił się w otwartych na oścież drzwiach, prowadzących z zalanego słońcem tarasu do ponurego, ale przez to zawsze przyjemnie chłodnego wnętrza domu.  
Mimo późnej pory wyglądał, jakby dosłownie przed chwilą obudził się i wstał z łóżka, co zapewne miało wiele wspólnego z prawdą. Złapał pierwszą lepszą sztukę ubrania – białą koszulę miał tak wymiętą, że Wallis nawet nie wątpiła, iż całą noc leżała zmięta na podłodze, niepotrzebna tak, jak i reszta ubrań. Był na szczęście na tyle przytomny, by domyślić się, że skoro w jadalni zamiast stołu i krzeseł zastał jedynie dywan, Wallis najprawdopodobniej dopięła swego i zmusiła służbę do wywleczenia mebli na zewnątrz. 
Musiał spać naprawdę mocnym snem, skoro nie obudził go hałas, jakiego przy tym narobili.  
— Ciężka noc? — zapytała z przekąsem, kiedy usiadł po jej lewej stronie i spojrzał zirytowany w stronę dwóch zielonych papużek, wesoło paplających w wśród szerokich liści drzewa chlebowego. 
— Nie narzekam. — Dobrze wiedział, co powiedzieć, żeby zagrać jej na nosie.  
Nie dała się jednak zbić z tropu: 
— A Robert? Zamierza spać do południa? — zapytała, obracając w palcach małą kuleczkę, ugniecioną z pozostałych na talerzu okruszków słodkiej bułki. 
Wzruszył ramionami. 
— Biorąc pod uwagę fakt, że również nie ma na co narzekać, to pewnie tak. 
Zignorowała tę nieprzystępną uwagę, przypomniawszy sobie, że oczywiście mówił prawdę: istniały pewne sfery, w których Rainier musiałby się naprawdę postarać, by kogoś rozczarować. Szkoda tylko, że zupełnie nie dbał przy tym o to, co ludzie powiedzą, ale skoro podobno niezbyt go to obchodziło… Nie życzyła mu, by zbyt szybko musiał zacząć liczyć się z czyjąś opinią. 
— Przyszło dziś rano — odezwała się, podnosząc leżący nieopodal telegram. — Wygląda jak coś ważnego — pozwoliła sobie dodać, choć nikt nie pytał jej o zdanie.  
— Co znowu? — jęknął Rainier głosem udręczonego człowieka, odbierając od Wallis kopertę. Umieszczone na niej stemple twierdziły, że wiadomość została nadana z Simli.  
A kto mógł stamtąd pisać, jeżeli nie stojący na straży interesów ojciec? Prawdę mówiąc, telegram od tego człowieka był ostatnią rzeczą, jakiej Rainier sobie teraz życzył. Po dłuższej chwili zastanowienia uznał, że jakichkolwiek wieści ojciec nie chciałby mu przekazać – mogły poczekać. Zwłaszcza, że w tej chwili był po prostu głodny i najbardziej interesowało go śniadanie. Oddał więc kopertę Wallis, a ona znów odłożyła ją na bok. 
— Jak długo zamierzasz tu zostać? — podjęła znów, przyglądając mu się uważnie znad porcelanowej filiżanki z herbatą.  
— Tak długo, jak się da — odparł, ale widząc jej niezadowoloną minę, musiał dodać coś jeszcze. — Do monsunu jeszcze dużo czasu. Ale jeśli nie chcemy utknąć na południu, to końcem maja trzeba będzie się pakować… Nie zostaniesz chyba w Madrasie, prawda? — zapytał, a w jego głosie zabrzmiała zabawna nuta obawy, którą Wallis tak uwielbiała. 
— Nie wiem, nie wiem… — mruknęła, szarpiąc z udawanym roztargnieniem za zwisający z końca stołu rąbek lnianego obrusu.  
Wszyscy, którzy ją znali, dobrze wiedzieli, że jedyna córka sir Duncana Ellery’ego, najbogatszego człowieka na południu Indii, miewała swoje humory. Od wczesnego dzieciństwa, a więc odkąd jej rodzice przestali się do siebie odzywać, kursowała między Madrasem i Simlą, spędzając po kilka miesięcy w roku to tu, to tam. Kiedy ojciec odmawiał jej kupna nowej sukni, argumentując, że miała w swojej szafie takie, których nie nosiła jeszcze ani razu, obrażała się śmiertelnie i jechała przez cały kraj do matki. Gdy tam z kolei zaczynała się nudzić — a nudziło ją dosłownie wszystko, jeśli nie miała pod ręką Rainiera — wracała do ojca. Niemożność pozostania w jednym miejscu na dłużej skutkowała tym, że w wieku dwudziestu pięciu lat Wallis wciąż nie mogła pochwalić się posiadaniem choćby jednego konkretnego adoratora. Właściwie to do tej pory nikt jeszcze nie starał się o jej rękę i nie przejmowałaby się tym zbytnio, gdyby nie zbliżające się wielkimi krokami kolejne urodziny. Ani w Madrasie, ani w Simli nie wypadało jej nie mieć jeszcze męża. Im bardziej starała się o tym nie myśleć, tym bardziej się zadręczała. 
Wiodła wygodne, pozbawione trosk życie, bez ograniczeń wydawała ciężko zarobione przez ojca pieniądze i nie czuła, że brakowało jej męża albo dzieci, o czym przy każdej okazji starała się przekonać ją matka.  
— Zamiast niszczyć sobie reputację z tym niepoprawnym człowiekiem, powinnaś zacząć rozglądać się za poważnym kandydatem. Czas najwyższy, moja droga — mówiła matka, ściągając swoje i tak już wąskie usta w prawie niewidzialną kreskę. Zwykle marszczyła jeszcze groźnie brwi i, by nadać swoim słowom bardziej stanowczego tonu, spoglądała dezaprobatą w stronę wzgórza, na którym stała Astana. 
Jej matka nie cierpiała Rainiera, bo uważała, że zniszczył Wallis reputację. Stanowiła przecież idealną kandydatkę: śliczna jak z obrazka, bo rysy twarzy, całe szczęście, odziedziczyła po swojej francuskiej babce, bogata, ze świetnym nazwiskiem i dobrze wychowana. Skoro przyjaźnili się od najmłodszych lat, to już dawno powinien był się jej oświadczyć. Na pewno by go przyjęła – w to nie wątpiła ani pani Ellery, ani Wallis. Problem w tym, że oni oboje traktowali siebie nawzajem tylko i wyłącznie jak przyjaciół. Cóż, on mógł być kawalerem tak długo, jak mu się tylko podobało, w końcu jego własny ojciec czekał do czterdziestki, żeby sprowadzić sobie żonę aż z Francji, ale Wallis… Niestety, ona nie mogła tak długo czekać. Mimo wszystko wciąż uparcie ignorowała ten problem, twierdząc, że w nosie ma, czy zgorszone matrony w Simli już nazywają ją starą panną. 
— Nie drocz się ze mną, Wallis. — Z zamyślenia wyrwał ją stanowczy głos Rainiera.  
Położył dłoń na jej dłoni i, choć normalnie nigdy by tego nie zrobiła, teraz cofnęła ją, marszcząc zabawnie swój lekko zadarty nos. Uznała, że nadeszła doskonała okazja, by mogła mu przedstawić wszystkie swoje pretensje. Odłożyła więc filiżankę na spodeczek i oznajmiła z bojową miną: 
— Nie droczę się. Jestem tylko zniecierpliwiona. Odbija ci, kiedy w pobliżu pojawia się Robert — zawyrokowała ostro, krzyżując ręce na piersi.  
Rainier pokręcił z rozbawieniem głową i rozparł się nonszalancko na oparciu swojego krzesła.  
— Nadużyłem twojej cierpliwości? 
Przytaknęła. Niewiele brakowało, by wstała i tupnęła nogą, tak, jak zwykła to robić, kiedy w dzieciństwie chciała wymusić coś na ojcu. Właściwie to w obecności rodziców wciąż jej się to zdarzało, ale co mogła poradzić, że tak ją rozpuścili?  
— Już wolałam, kiedy uganiałeś się za Abigail — rzuciła nieopatrznie i aż zakryła dłonią usta, kiedy uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała. 
W innych okolicznościach po tej uwadze uznałby rozmowę za definitywnie skończoną, ale tym razem zależało mu, żeby Wallis przestała stroić fochy. Przełknął więc jakoś tę uwagę. 
— Musisz jakoś pogodzić się z tym, że teraz uganiam się za jej bratem — stwierdził tak obojętnie, jakby mówił o pogodzie.  
Swoją drogą, zapowiadał się piękny dzień. Po błękitnym niebie przesuwały się z wolna oślepiająco białe obłoki, a słońce z minuty na minutę zdawało się przygrzewać coraz mocniej. Wallis zdecydowanie wolała przenieść całą swoją uwagę na panującą wokół aurę niż na to, co Rainier właśnie powiedział. Naprawdę, przyzwyczaiła się już do tego, jak bezpośredni i bezczelny potrafił czasem być, jednak chwilami zdawał się zupełnie zapominać. 
— Daj ten telegram — powiedział, wzdychając ciężko, kiedy zrozumiał, że drążąc temat wcale nie poprawi przyjaciółce humoru. Pomóc mogła tylko jego zmiana. — Proszę? — dodał już o wiele pokorniej, kiedy przyjaciółka zrobiła obrażoną minę. — Jesteś nieznośna. — Podniósł się z krzesła i sam sięgnął na drugą stronę stołu. — Pamiętaj, że twoje humory też będę znosił do pewnego momentu. 
Zignorowała ostrzeżenie i pokazała mu język, ale nie zobaczył tego, bo rozerwał już kopertę i zajął się czytaniem telegramu.  
— Co się stało? — zapytała, widząc rosnące zdziwienie na jego twarzy. Czego jak czego, ale emocji nigdy nie potrafił ukrywać. Nie doczekała się jednak odpowiedzi. — No powiedz mi! — ponagliła, wychylając się, by dostrzec choćby skrawek papieru. 
Uciszył ją ruchem dłoni i czytał drugi raz, a potem trzeci i czwarty. 
— Pamiętasz ten statek, o którym tak trąbili dwa tygodnie temu? — zapytał wreszcie, odetchnąwszy ciężko. 
Pokiwała głową. W gazetach wciąż o nim pisali, tyle, że już nie na pierwszych stronach. Parę dni temu siedzieli we trójkę na wiecznie zacienionym tarasie po drugiej stronie domu i żartowali, że tylko Anglicy byliby zdolni najpierw przechwalać się, iż zbudowali niezatapialny statek, a potem posłać go na dno podczas pierwszego rejsu, czego właśnie zresztą dowiedli. 
— Chryste, tylko nie mów, że kogoś tam znałeś... 
Rainier opuścił wzrok na telegram, który wciąż ściskał w dłoni. Po dłuższej chwili podniósł się z krzesła, zapomniawszy nagle o śniadaniu i, zły, że wuj i kuzyn przerwali mu pobyt na Cejlonie, powiedział Wallis, żeby zaczęła się pakować.  

*** 

Astana była pogrążona w ponurej, grobowej wręcz ciszy, jak najbardziej odpowiadającej aktualnym wydarzeniom. Kilka minut temu wybiło południe, a temperatura z godziny na godzinę wzrastała, powoli zbliżając się do okrągłych dwudziestu pięciu stopni. Zapowiadał się kolejny piękny dzień.  
John Somersett siedział za biurkiem w swoim gabinecie i patrzył w stojące na starannie wypolerowanym blacie zdjęcie żony, która spoglądała na niego taka, jaką ją zapamiętał: młoda, piękna, z tajemniczym półuśmiechem błąkającym się na ustach. Przeniósł powoli wzrok z oprawionej w ramkę starej fotografii na swojego syna i poczuł się głęboko dotknięty tym, jak bardzo Rainier był podobny do matki. Ostatnio widział go prawie pół roku temu i nie mógł powiedzieć, żeby się stęsknił, ale tylko w nim mógł odnaleźć jakiekolwiek cechy wyglądu i charakteru Jewel, które swego czasu tak bardzo w niej uwielbiał. Więc może jednak trochę mu go brakowało. 
— Poprzez to — odezwał się Rainier, ruchem głowy wskazując na leżący niewinnie na biurku telegram — mam rozumieć, że człowiek, który nigdy nie widział mnie na oczy zapisał mi cały swój majątek, pomijając przy tym kuzynkę Kitty, tak? — zapytał, jakby wciąż nie docierało do niego to, czego przed chwilą się dowiedział. — Niedorzeczne, że się tak wyrażę. 
Zjawił się w domu ledwie parę godzin temu, nie ukrywając swojego niezadowolenia. Gdyby mógł, zaszyłby się na Cejlonie na zawsze, ale niestety, był już na tyle dorosły, że miał pewne obowiązki. John i tak dawał mu aż nadto swobody i teraz ponosił tego konsekwencje, ale gdyby próbował czegokolwiek Rainierowi zakazywać, ten natychmiast robiłby wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie – taki już miał charakter, nieustępliwy i mocny.  
John westchnął ciężko. Rozparł się wygodnie na miękkim, szerokim, nakrytym wzorzystą tkaniną krześle i próbował zmusić się do myślenia, choć w głowie miał w tej chwili zupełny mętlik. Rainier nie wiedział tego, co on, nie znał tak dokładnie sytuacji ich rodziny i przede wszystkim nie znał swojego wuja.  
Jacob Somersett zawsze stał w cieniu starszego, przyrodniego brata. Mógł w ogóle nie dobrać się do ich rodzinnego majątku, gdyby nie decyzja Johna o spróbowaniu szczęścia w Indiach. Przez ostatnie dwadzieścia lat, nie nadzorowany przez nikogo, obracał pieniędzmi według własnego uznania — wydawał je na co chciał i kiedy chciał, przy okazji wprowadzając własnego syna w tajniki prowadzenia interesów. John widział ich obu po raz ostatni ponad dziesięć lat temu. Jacob był wtedy takim samym zapatrzonym w siebie snobem jak za czasów ich młodości, a młody Patrick, ledwie dwa lata młodszy od Rainiera, choć różnił się od swojego ojca diametralnie, to przecież nie mógł zawsze opierać się jego wpływom. 
Chociaż John szczerze nie znosił przebiegłego i obłudnego uśmiechu, który prawie nigdy nie schodził z twarzy Jacoba, nigdy nie życzyłby mu takiego końca. Nikomu by nie życzył. Po co on w ogóle wybrał się z dziećmi do Nowego Jorku? Mało miał zajęć na miejscu, w Anglii? 
Interesy, pomyślał John, w tej rodzinie każdy wiecznie robi interesy. W końcu jednak musiał się odezwać i zdecydował, że najlepiej będzie przyznać synowi rację, a to wszystko tylko po to, by uśpić jego czujność: 
— Rzeczywiście niedorzeczne. A wszystko, co po sobie pozostawił, należy do ciebie. 
— Ale kuzynka Kitty…  
— Kitty — oznajmił stanowczo John — została z nazwiskiem i długami. Jest za młoda, żeby tym wszystkim zarządzać. W pierwszej kolejności potrzebuje naszej pomocy, a potem małżeństwa. Zresztą i tak jesteś tam niezbędny, żeby cokolwiek się zmieniło. 
Mierzyli się przez chwilę prawie wrogimi spojrzeniami. 
— Przecież to jakiś absurd! A ja nie zamierzam w nim uczestniczyć! — zawołał z oburzeniem Rainier, już chcąc zerwać się na równe nogi i odmaszerować do swoich spraw, jednak ojciec gestem nakazał mu pozostać na miejscu, na tym piekielnie niewygodnym fotelu. Nie wyszedł tylko dlatego, że czuł do niego jeszcze jakieś resztki szacunku. 
John nie dziwił się jego emocjonalnej reakcji. Mało tego, nawet się z nią zgadzał, bo również nie potrafił pojąć, jakim cudem jego brat mógł zrobić coś takiego. Odmówić własnej córce prawa do rodzinnego majątku i myśleć, że zapisanie go w testamencie bratankowi, którego nigdy w życiu nie spotkał, rozwiązywało sprawę. To zdecydowanie zasługiwało na miano absurdu, choć John całkiem niedawno zorientował się, że równie dobrze mógł na tym skorzystać. 
Już dawno przestał rozeznawać się w sytuacji pozostawionej w Anglii rodziny — nie interesowali go zupełnie, skoro niczego od nich nie potrzebował. Wiele lat temu uznał, że nic ich już nie łączy, zwłaszcza, kiedy zgodnie i bardzo głośno potępili jego małżeństwo z Jewel. Im dłużej przeszukiwał teraz odmęty pamięci, szukając innego męskiego potomka, nadającego się do odziedziczenia majątku, tym boleśniej uświadamiał sobie, że właściwie to w męskiej linii ich rodzina była poważnie zagrożona wyginięciem. 
Rainier nie miał już żadnych kuzynów, a Johnowi pozostała tylko przyrodnia siostra, która dorobiła się dwóch córek. Idealna okazja do rozwiązania ciążącego mu na sercu od dłuższego czasu problemu nieoczekiwanie stworzyła się więc sama. 
— Uważam — zaczął John, ostrożnie dobierając słowa — że powinieneś spojrzeć na tę sytuację z mojego punktu widzenia.  
Rainier patrzył na ojca z malującą się na twarzy mieszaniną złości i niezrozumienia. Nagle bardzo zaczęła interesować go biblioteczka za jego plecami. Wbił w nią nachmurzone spojrzenie, a John nie mógł pojąć, jak te zielone oczy, takie same, jakie miała Jewel, mogły nagle zasnuć się tak ponurym i z trudem powstrzymywanym gniewem. 
— Przybliż mi swój punkt widzenia, jeśli łaska. 
— Proszę bardzo. — John przysunął się bliżej biurka i oparł ręce na blacie, splatając luźno palce. Mógłbym jeszcze długo tolerować twoje wybryki, bo, jak sam dobrze wiesz, nie lubię stwarzać niepotrzebnych problemów. Kapitan Burnett ma już jednak dość, a ja wcale mu się nie dziwię. — Słysząc ostatnie zdanie Rainier nagle stracił zainteresowanie biblioteczką i popatrzył na ojca. Wyprostował się, pochylił lekko do przodu i czekał na więcej. — Najpierw porozmawiasz poważnie z Robertem, a potem obaj spakujemy się i pojedziemy do Anglii, żeby po pierwsze zająć się twoim nowym majątkiem, a po drugie zająć się tobą. — To mówiąc, John w duchu przysiągł sobie i zmarłej żonie, że nie będzie już biernie stał i patrzył, jak Rainier rujnuje sobie życie. 
— Nie zrobisz tego... 
John, choć nienawidził przyjmować roli najgorszego okrutnika, musiał dalej ją odgrywać. Chciałby zatrzymać przy sobie jedynego syna na zawsze, choćby tylko dlatego, że był tak podobny do swojej matki, ale Rainier sam doprowadził go do momentu, w którym nie widział już żadnego innego wyjścia.  
— Ja nie zrobię. Ale kapitan jest wściekły i pomyśl tylko, do czego będzie zdolny. Właściwe to skoro tak ci zależało na Robercie — celowo urwał, obserwując reakcję syna, ale doczekał jedynie cichego chrząknięcia, wyrażającego zniecierpliwienie — to dziwne, że zupełnie zapomniałeś o kapitanie. Nawet jeśli nie obchodzi cię, co mógłby zrobić z tobą, gdyby nie ja, to pomyśl, co zrobi Robertowi — dokończył John, podnosząc się ociężale z miejsca. 
Nie był już najmłodszy, a kłopoty ze zdrowiem coraz bardziej dawały mu się we znaki. Właściwie to czasy, kiedy był zdolny poruszać się bez swojej laski, wydawały mu się teraz tylko niewyraźnym wspomnieniem. Nie miał już zupełnie siły, by kontynuować tę rozmowę, zresztą uważał, że powiedział wszystko, co do powiedzenia miał. Rainier musiał przemyśleć sobie jego słowa i dojść do odpowiednich wniosków. Owszem, bywał nieodpowiedzialny, właściwie pod znakiem beztroski upłynęły mu całe dwadzieścia cztery lata życia, ale cechował się również inteligencją. John nie wątpił, że jego syn okaże się na tyle bystry, by wysnuć odpowiednie wnioski. Szkoda tylko, że on sam na stare lata zrobił się zbyt sentymentalny. Już dawno powinien był huknąć pięścią w stół i wyznaczyć jasne granice, mówiąc: to będę tolerował, tego nie. Gdyby to zrobił, nie musieliby teraz odbywać umoralniających rozmów, w których obaj doskonale wiedzieli, o czym mówili, ale ze względu na niechęć do schodzenia poniżej poziomu przyzwoitości ubierali wszystko w ładne słówka. 
Sądził, że po części sam był sobie winien, ale na żałowanie zrobiło się już zdecydowanie za późno. 
— Załatw to jak najszybciej — polecił jeszcze, zanim wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi. 

*** 

Robertowi Burnettowi czasami wydawało się, że zwariował. Popadał ze skrajności w skrajność, usilnie próbując odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości, do której, mimo ogromnych starań, nie potrafił się na powrót przystosować. Nigdy nie miał w zwyczaju zastanawiać się nad konsekwencjami swoich czynów, więc, ilekroć uwalniał się spod władzy swojego apodyktycznego ojca, robił co mu się podobało, kiedy mu się podobało i z kim mu się podobało.  
W domu był już od paru dni i z radością odkrył, że, mimo iż jego myśli uparcie krążyły wokół Cejlonu, to wciąż tak samo kochał Simlę. Kochał ją za jej różnorodność i niestałość, za skłonność do ciągłych zmian i możliwości, jakie odkrywała przed spragnionymi wrażeń młodymi ludźmi takimi jak on. Uwielbiał zatłoczone bulwary miasta, na których wieczorami spotykała się śmietanka tutejszego towarzystwa. Tam zakochiwano się i kończono związki, wszczynano kłótnie i zażegnywano spory.  
Nadal nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy przypominał sobie, że na jednym z tych bulwarów Rainier złamał Louisowi Hartleyowi nos tydzień przed jego ślubem z Abigail, która, odkąd Robert wrócił do domu, doprowadzała go do szału. 
Powinien był teraz myśleć o Kolombo, o awanturze, jaką urządził mu ojciec, a nie o młodszej siostrze, która błagała, by nie robili scen w obecności Louisa. Abigail sądziła, że Roberta choć trochę obchodziło, co o ich rodzinie pomyśli sobie jej mąż. Odkąd została panią Hartley, zgłupiała jeszcze bardziej. 
On tutaj przecież właśnie zrezygnował ze szkoły oficerskiej na rok przed promocją i poważnie zastanawiał się, czy kapitan nie spełni którejś ze swoich wyszukanych gróźb o tym, na ile wyszukanych sposobów chciałby go za to zamordować! 
— Mógłbyś sam się pofatygować, zamiast wysyłać po mnie Tusshara — odezwał się Robert, przekraczając energicznym krokiem próg salonu w Astanie. Na jego twarzy widniał jeden z tych uśmiechów, dzięki którym ludzie czasami uważali go za przystojnego. 
Służący Somersettów zjawił się w jego domu pół godziny temu i oznajmił, że Rainier chciał go widzieć. Patrzył przy tym na Roberta tymi swoimi przenikliwymi, małymi, hinduskimi oczami w taki sposób, że gdyby spojrzał tak na jego ojca, natychmiast dostałby kijem w plecy. Ale kapitana Tusshar szanował.  
— Swoją drogą, a to ci niespodzianka, Wallis przyjechała dziś z ojcem do miasta. Widziałeś się już z nią? — kontynuował, nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony stojącego przy oknie Rainiera. Miał dziwnie poważny wyraz twarzy. — Bo ja tak. Mówiła, że ma propozycję spędzenia lata we Francji. Nie wierzę, żeby z niej skorzystała, przecież nie odklei się od ciebie na taki kawał czasu, ale wiesz, to, że w ogóle bierze taką opcję pod uwagę… 
Rainier uciszył go ruchem ręki i odwrócił się w jego stronę W salonie panował półmrok – okna wychodziły tutaj na wschód, a kiedy Robert wspinał się na prowadzące do Astany wzgórze, słońce zaczynało zbliżać się do ciemniejących w oddali szczytów gór. Ponura atmosfera i dziwne zachowanie przyjaciela kazały Robertowi podejrzewać, że nie został tu dziś zaproszony bez konkretnego powodu. Prędzej czy później i tak zjawiłby się sam — z trudem wytrzymywał cyrk, który jego ojciec codziennie nakręcał od nowa, nie miał też ochoty patrzeć, jak matka z rozpaczy załamywała ręce, próbując ich pogodzić.  
— Ojciec jest w domu. Porozmawiamy w ogrodzie — powiedział Rainier. 
Zachowując nienaturalną ciszę, przeszli na tył domu, gdzie ostatnie promienie niespiesznie zachodzącego słońca ogrzewały drewniane ściany Astany, a na prowadzących do ogrodu schodkach siedział Tusshar, przyglądający się z udawanym zainteresowaniem mrówkom, wędrującym wokół jego spoczywających na ziemi bosych stóp. 
To, co w Astanie nazywano ogrodem, było od niej ponad dwa razy większe. Jego granice wyznaczały wyłącznie gwałtownie zbiegające w dół zbocza wzgórza. Miał powstać na wzór eleganckich, francuskich ogrodów, do jakich w swojej ojczyźnie przyzwyczaiła się matka Rainiera, jednak z czasem przekształcił się w dziki busz, nad którym nikt już nawet nie starał się zapanować. Wśród szerokich alejek królowały dobrze znane z Europy krzewy herbacianych róż, pnące się wysoko wisterie, jaśminy oraz oleandry, ale nie brakowało również niewysokich, słodko pachnących mangowców, rozłożystych drzew nim oraz pipalu i najpiękniejszych w całej Simli karłowatych krzewów jakarandy. Nikt, oprócz drzew i wzgórz, nie mógł tu zajrzeć. 
Zatrzymali się na zakręcie wyłożonej płytami szarego kamienia ścieżki, w miejscu, w którym leniwie opadały w dół cienkie gałęzie starego i dotkniętego jakąś chorobą cynamonowca.  
— Co się stało? — zapytał niecierpliwiony Robert. Rainier uparcie na niego nie patrzył. 
— Wyjeżdżam do Anglii — oznajmił w końcu, nawet nie starając się złagodzić ciosu.  
Robert w pierwszym odruchu parsknął śmiechem i cofnął się o krok, a potem zaczął nerwowo dreptać w miejscu. Prawie się nabrałem, miał ochotę powiedzieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by otrzeźwiał i przekonał się, że to wcale nie był żart. 
— Na głowę upadłeś?
Rainier nie odpowiedział. Oparł się plecami o drzewo za sobą, wepchnął ręce w kieszenie spodni i wbił wzrok w ziemię. Zawsze, kiedy patrzył na Roberta, widział w nim niepokojący cień kapitana Burnetta, ale dzisiaj to podobieństwo było jak na złość bardziej uderzające niż zwykle. Czy chciał, czy nie, Robert był o ćwierć wieku młodszą kopią swojego ojca. Miał tę samą pociągłą twarz, ciemne, zdające się przenikać człowieka na wskroś oczy i gładko zaczesane do tyłu włosy. Był tego samego wzrostu, co kapitan, tak jak on pisał lewą ręką, ale wszystkie inne czynności wykonywał prawą, nawet chodził i trzymał głowę tak jak on. Trafił mu się tylko mniej podły charakter i skłonność do pakowania się w kłopoty. W te, z których Rainier musiał mu teraz pomóc wyjść, wpakował się z jego ogromną pomocą, ale za to z własnej i nieprzymuszonej woli, o co w sumie trudno było go oskarżać.  
— I co niby będziesz robił w tej Anglii? — prychnął pogardliwie Robert, oczekując na rozwinięcie tematu. 
— Podobno coś odziedziczyłem — odparł Rainier, zastanawiając się, czy warto wdawać się w szczegóły. Od pierwszej rozmowy, tej odbytej w gabinecie, zdążył sobie jeszcze trochę z ojcem wyjaśnić. Wtedy stało się też jasne, że przedsiębiorczy jak zwykle John Somersett uważał, iż należało zrobić użytek z osieroconej córki brata. — Jest jeszcze kuzynka Kitty…  
Robert  popatrzył na niego, jakby właśnie oznajmił mu, że kapucynki, buszujące w koronach drzew nad ich głowami, umiały latać. Zupełnie go nie poznawał — kim był i co zrobił z tym wiecznie pewnym siebie Rainierem i kto stał przed nim teraz jak zagubione dziecko, tłumaczące się ze wstydem z jakiegoś niecnego postępku.  
— Wytłumacz mi to od początku, bo chyba przestałem nadążać — poprosił, schodząc z napastliwego tonu, którym i tak niewiele mógł zyskać. 
Wysłuchał cierpliwie wszystkiego, co Rainier miał do powiedzenia, choć chwilami aż rwał się, żeby wyrazić swoją opinię na temat tego steku bzdur.  
— Nie zgadzam się. Nie masz mojej zgody. Nigdzie nie jedziesz, a kapitan może się wypchać — oznajmił, starając się nie pokazywać, jak głęboko wstrząśnięty był tym, co właśnie usłyszał. — Słyszysz mnie? — zapytał, podchodząc do Rainiera i zaciskając mocno dłonie na jego ramionach. — Kapitan może się wypchać. 
Zaczął się wyrywać, więc cofnął dłonie i postąpił kilka kroków do tyłu, zachowując, jak to się mówiło, przyzwoitą odległość. 
— Przykro mi, ale to już postanowione. Wyjeżdżam i tyle.  
Argumenty ojca okazały dość rozsądne: John trwał w przekonaniu, że wysłanie syna do Anglii i zmuszenie go, by tam ułożył sobie życie, było jedyną rozsądną opcją. I, choć Rainier na początku nie chciał nawet słyszeć o podobnym pomyśle, szybko zorientował się, że cierpliwość kapitana uległa znacznemu wyczerpaniu odkąd widział tego człowieka po raz ostatni. Burnett nie był kimś, kto z uwagi na taki banał jak ojcowska miłość byłby w stanie przymknąć oko na wybryki Roberta.  
— Nie chce mi się wierzyć, że się go przestraszyłeś. 
— Czyś ty zapomniał, że on cię może kazać za to zamknąć?! — wybuchnął niespodziewanie Rainier, ale zaraz się opanował. 
— I co, myślisz, że w Anglii będzie inaczej? — palnął bez zastanowienia, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu. — To angielskie prawo, nie indyjskie. — Indie takie nie były. To Anglicy przywlekli swoje zasady. 
Czując na okrytych jasną marynarką plecach ciepłe promienie schodzącego coraz niżej majowego słońca, zdał sobie sprawę, jak bardzo był bezradny. Wszystko zostało już postanowione, Rainier wydawał się dogłębnie przekonany o tym, że postępował słusznie i od Roberta nie zależało już nic. Przez myśl przemknęło mu piękne i doniosłe: on robi to dla ciebie, ale szybko zignorował ten głupi, irytujący głos, przysypując go ogromną ilością oskarżeń i pretensji. 
— Wolę, żebyś miał święty spokój i nie wylądował na dnie za to, do czego cię doprowadziłem, ale chyba tylko niepotrzebnie się fatygowałem — oświadczył chłodno Rainier, z trudem hamując emocje. — Rób co chcesz. I tak prędko się nie zobaczymy — dokończył, a brzmiało to bardziej, jakby właśnie dobijał swoją ofiarę.  
Posławszy mu ostatnie spojrzenie, pełne nieokreślonego bólu i złości na to, że stało się tak, a nie inaczej, odszedł, a Robert nie zrobił nic, żeby go zatrzymać. 
Miesiąc później Wallis Ellery stała wraz ze swoim przyjacielem przy barierce cierpliwie czekającego w bombajskim porcie RMS Thistlegorm, przyglądając się ostatnim wsiadającym na pokład pasażerom.  
Wszystko było gotowe nim zegar w kajucie kapitana wskazał godzinę dziesiątą. Oderwano cumujące liny, wciągnięto kotwicę i nadano sygnał do wypłynięcia. Zawyły syreny, a statek ruszył, powoli i ociężale, manewrując z należytą ostrożnością i nie rozpędzając się, póki nie opuścił ruchliwego portu.  
Gdy wreszcie szczęśliwie wypłynęli na błękitne wody Oceanu Indyjskiego, Wallis spojrzała na Rainiera wpatrującego się z tęsknotą w pozostawiony w tyle świat. Było jej przykro, kiedy dowiedziała się, że, zamiast pożegnać się z klasą, okrutnie pokłócił się z Robertem. Może powinna ich była wtedy przypilnować? Myśl, że jej chłopcy potrafili być razem tacy szczęśliwi, a potem krzywdzili się w chwili rozstania, nie dawała jej spokoju. Nie potrafiła cieszyć się z tego, na co z taką niecierpliwością czekała. 
Mimo wszystko żadne serce nie mogło przecież krwawić wiecznie. A przynajmniej taką miała nadzieję, kiedy spoglądała to na Rainiera, to na coraz bardziej oddalające się wybrzeże wspaniałych Indii. 

48 komentarzy:

  1. właściwie współczuję Willis, zakochanej beznadziejnie w Rainierze - cóz, takie mam wrażenie. Napisałaś I rozdział zupełnie inaczej niż w pierwszej wersji,. ale jednak uczucia i emocje międyz bohaterami wydają się być podobne. Choć tutaj, gdyby nie wzmianki o tej relacji, raczej by się nie załapało, że Rainier i Robert nie są zwykłymi przyjaciółmi. Myślałam poczatkowo, że dłużej bedziemu w Indiach, miałam takśą nadzieję, że skoro rozpisujesz się tak ładnie na temat przyrody i skoro Rainier jest z Willis daleko, daleko od Simli, to może trochę to potrwa... ale jednak już jadą do Anfgli... kurczę, trochę szkoda,ze tak mało egzotyki ;p I że najwyraźniej Rainier i Robert nie dogadali się przez ten miesiąc (sewoją drogą tutaj chy ba wszysy wiedzieli o iuch związku, John nie wydawał się tym aż tak załamany, to dziwne, ale podoba mi się). jestem ciekawa, jak to dalej pociągniesz, jaka będzie KItty i jaka rolę odegra Willis, skoro pojawiła się tutaj juz tak szybko.
    zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamtym razem też szybko wyniosłam się z Indii. Fabuła opka opiera się przede wszystkim na wydarzeniach w Anglii (I część) i w USA (II część), ale do Indii jeszcze wrócimy co najmniej dwa razy (odległe w czasie, noale zawsze to coś).
      John to nie kapitan. John to lepszy człowiek i tyle. Nie chce zniszczyć Rainiera, tylko mu pomóc - stąd jego zachowanie, to, co mówi i robi. Ma tylko jego, więc, mimo wszystko, chce dla niego jak najlepiej.
      Kitty pozostanie taka sama, wątku Wallis też nie zmieniam, zostaje wszystko tak, jak wymyśliłam do poprzedniej wersji, choć tam daleko z nią nie zaszłam.

      Usuń
    2. O, nie spodziewałam sie, ze II część będzie w USA, moze byc ciekawie ;) A powrót do Indii nawet na krótko będzie mi bardzo pasował. Mam nadzieję, że niedługo dodasz nowość, bo tęskno mi ;) pozdrawiam gorąco i życze dużo weny:)
      zapiski-condawiramurs

      Usuń
  2. Nie zabijaj tego opka o naziMaliku, ja już to podrzuciłam Nakwie, miałam nadzieję na rozwinięcie i analizę ;_; (soraski, że tutaj, ale nie wiem, gdzie najlepiej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, musiałam się wypowiedzieć, bo stężenie absurdu mnie przerosło (no i jestem WW2 junkie, to zobowiązuje), ale może rzeczywiście za szybko się wściekłam.
      (u mnie nie ma gdzie indziej nawet :P)

      Usuń
  3. A, jeszcze mi się przypomniało - jak lubisz obyczajówki w początkach XX wieku, przeczytaj sobie Rodzinę Whiteoaków. Znaczy akcja tam wybiega i w XIX, i w 2. połowę XX, no i wojny chyba nie ma tak dużo (bardziej II), ale polecam. Kiedyś podobno było bardzo popularne, teraz nie znam nikogo, kto by to czytał, a ja to strasznie lubię i chciałabym mieć z kim o tym rozmawiać, a ludzie raczej preferują inne gatunki, tak że tego. (I zapożyczam stamtąd imiona do moich opek... no dobra, tylko trzy do tej pory, ale jednak ;P). Tylko nie przeraź się tymi nowymi okładkami z Amberu - są koszmarne, oczy mi ostatnio tak wypłynęły, jak zobaczyłam SoLL z Faktu - nawet nie chodzi o ten koszmarny fotoszop czy wygląd szmatławego romansidła, a o dostosowanie wyglądu postaci, doprawdy bardzo XX-wieczny ubiór i ogólny image ;P poza tym nie mam pojęcia, jakich bohaterów mają przedstawiać, nie są ani trochę podobni do absolutnie żadnych. Ale wydanie PIW-u powinno chodzić tanio na allegro albo na chomiku być ebooki (choć nie wiem, z którym tłumaczeniem... jeszcze było co najmniej jedno inne polskie wydanie). No, tak że tego, czuj się zmotywowana. Chyba że już czytałaś i niepotrzebnie się produkuję :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro tak polecasz, to przeczytam.
      Pdfy na chomiku są, ale wyglądają fatalnie zarówno na komputerze, jak i na Kindle. Wyrazy posklejane, dziwnie rozjechane zdania, nie, ja nie będę w takich warunkach czytać.
      Widzę, że na Allegro idą tak po 30-40 złotych za komplet, jakieś antykwariaty wyprzedają, to pewnie kupię po weekendzie, dawno żadnych książek nie kupowałam. Tylko powiedz mi, czy tam tłumaczą angielskie imiona na polski. Wiesz, w stylu Danielle - Daniela, Mary - Maria i tak dalej. Bo jak tłumaczą, to nie wiem, czy to zdzierżę.
      A okładki zaiste paskudne, no ale, jak zawartość okaże się ciekawa to może je przeżyję jakoś. :D

      Usuń
    2. O nie, jak się rozczarujesz, będzie na mnie.
      Ja zebrałam połowę, chciałam dokupić resztę i się okazało, że taniej będzie całość hurtem :P. No to kupiłam i teraz nie wiem, co zrobić z resztą, bo sprzedawać się nie opłaca, oddać komuś też tak sobie, bo jemu się nie będzie opłacało dokupywać reszty, tylko też lepiej całość od razu...
      Ale te na allegro są raczej PIW-owskie właśnie, nie Amber, to jest dopiero dramat.
      Nie wiem, ale ja czytam nawet dramatyczne ebooki :D.
      Co do imion to chyba różnie. Tzn. z tłumaczonych pamiętam, że był Mikołaj, Filip, spolszczona Adelina czy Sylwia, ale raczej przewaga zagranicznych: Renny, Daisy, Gussie (choć w pełnej formie już chyba Augustyna, nie pamiętam), Margaret, Mary, Piers, Eden, Wakefield, Finch i tak dalej. Więc raczej tłumaczą tylko te łatwe do tłumaczenia, reszty na siłę nie. Przynajmniej w tym moim z PIW-u.

      Usuń
    3. To polecasz, czy nie polecasz? :P Chyba jestem w stanie zaufać twojemu gustowi. A tak jakbyś miała do czegoś przyrównać... Wyguglałam sobie autorkę (sądziłam, że to będzie facet, a tu taki zaskok), to Kanadyjka, może pisze np. podobnie do L.M. Montgomery? Bo Montgomery lubię, lata akcji książek nawet by można uznać za zbliżone...
      Eh, szkoda, lubię jak wszystko jest tak, jak w oryginale, no ale jak kogoś ręce świerzbiły, to już może parę przeżyję. Eden! <3 Wciąż szukam kogoś, komu bym mogła nadać to imię u siebie, ale wszyscy już jakieś dostali. XD

      Usuń
    4. No mnie się podoba, ale nie wszystkim musi.
      Nieee, nie powiedziałabym, że podobnie do Montgomery. Chyba o tyle, że obyczajówki. Nie przychodzi mi do głowy żadne porównanie.
      Eden to tam akurat był bucem. To smutne, bo poza tym był ładniusi i był poetą.

      Usuń
    5. Dobra, jestem w stanie zaryzykować, 40 złotych mnie nie zbawi, a może akurat mi się spodoba. Jak nie to dam mojej babci, jej się wszystko podoba, o ile jest ładnie napisaną obyczajówką z romansem, jeszcze się ucieszy, bo będzie miała co czytać.Tak czy tak się książki nie zmarnują. ;P

      Usuń
    6. To jeszcze cię zapytam (ale ci spamuję ;P) - znasz jakieś fajne opracowania o dwudziestoleciu? Wiesz, żeby były opisy ciuchów, fryzur, wnętrz, nastrojów społecznych, jakieś ciekawostki, takie rzeczy :D. (Najlepiej dostępne na chomiku ;P)

      Usuń
    7. Komcie nabijasz. :D

      Przykro mi, ale nie znam niczego takiego, nigdy nie korzystałam. Mogę podrzucić chyba jedynie coś o ciuchach (moda damska) jeśli jesteś zainteresowana researchem w formie oglądania zdjęć.

      Usuń
    8. E, ciuchy to sobie sama znajdę, trudno.

      Usuń
  4. NO ŻEESZ KURNA CHCIAŁAM CI TU POCYTOWAĆ ale durny blogspot oczywiście zjadł mi wszystko przed publikacją.... Więc będziesz musiała przeżyć bez. Z tego, co pamiętam, gdzieś masz "niezatapialni" zamiast "niezatapialny". I tu kropę; " w jego stronę W salonie panował półmrok". No. A i jeszcze pisałam, że nie czytam wyjątkowo wcześniejszych komentarzy, więc jeśli coś się powórzy, to przepraszam :c Chociaż zważywszy na to, że wywaliło mi wszystkie cytaty, to juz nie bardzo może się cokolwiek powtórzyć, noale...
    No, i tak jak myślałam, więcej uwag nie było. Okej, to może teraz zbiór uwag ogólnych - po pierwsze, to... Ja nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam Wallis. ;____; PRZEPRASZAM. Czy to jest ta koleżanka, którą w poprzedniej wersji spotkał, będąc z Kitty we Francji? Chyba nie walnęłam żadnej gafy, nie? XD
    Ogółem jakoś tak... No muszę powiedzieć, że zmiana wyszła na lepsze. Znaczy, może faktycznie pierwsze rozdziały starej wersji opka średnio pamiętam, ale na tyle, na ile pamiętam mogę stwierdzić, że rzeczywiście toto poprawione i napisane raz jeszcze jest... no lepsze. DAAAAMN, TAK, TO BĘDZIE KONKRET KOMENTARZ, NIE MA CO :D
    Podoba mi się, że w tej wersji przybliżasz wątek relacji Rainiera i Roberta, wcześniej to było tylko sugerowane, prawda? I w ogóle ja czuję instant sympatię do Roberta, ciśnie mi sie na usta RAINIER WHY?????????????? ale no cóż, wiedziałam przecież, jak to opko ma się potoczyć, więc nie mogło być inaczej. Rainier ciągle tak samo Rainierowy, chociaż mam wrażenie, że tu jednak jakby trochę mniej liczy się ze słowami? Chociaż może to kwestia tego z kim i o czym rozmawia. John jest bardzo... rozsądny. A że chwilowo temat rozpuszczania dzieci jest mi dość bliski prywatnie i prywatnie straszliwie mnie irytuje, to i mimo tego że widzę go jako rozsądnego gościa, to jednak uparcie ciśnie mi się na usta MASZ CO CHCIAŁEŚ.
    O Twoich opisach wypowiadać się po raz kolejny nie będę. Bo i tak miałabym do powiedzenia o samo co zawsze :)
    No i chyba tym razem na tym skończę, bo nie znajduję nic o czym dalej chciałabym wspomnieć. Zmiana moim zdaniem wyszła Ci na dobre i kibicuję przy pisaniu ciągu dalszego :)
    I JESTEM Z SIEBIE TAKA DUMNA ŻE W KONCU PRZYSZŁAM, PRZECZYTAŁAM I SKOMCIAŁAM :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ale ja się w ogóle nie spodziewałam, że będziesz to znowu czytać. :D Bo w sumie wszystko sprowadzi się do tego samego, do czego by się sprowadziło w poprzedniej wersji, tylko dodam jedną postać tak ogółem i wywalę parę głupich wątków. Ja sobie obiecuję już od 3 miesięcy, że przeczytam jeszcze raz ten rozdział i wypoprawiam literówki, ale mi się nie chce, taka ze mnie poważna ałtorka. Sirius biznes, nie ma co. Tak, Wallis, to ta koleżanka z Francji właśnie, choć koleżanka to o niej mało powiedziane, bo oni by sobie najchętniej w ramiona wpadli i zostali najpiękniejszą parą wszechczasów, gdyby Rainier nie lubił skakać z kwiatka na kwiatek. Ale się chłopak już niedługo uspokoi. Ominęły cię chyba w poprzedniej wersji te fragmenty, w których gdzieś koło 16 rozdziału chyba wróciłam do Simli i Rainier z Wallis urządzili sobie pogawędkę.
      Rainier to skurwysyn jakich mało, raz go kocham a raz nienawidzę. A John ma się właśnie na tym założeniu opierać, tak se wychował, to tak ma. Trochę się nad tym poużala przy okazji rozmowy z Ethel (była w poprzedniej wersji, teraz ją rozszerzę). No i w tej wersji chyba kapitan jeszcze się trochę rozkręci, aż się nie mogę doczekać kapitana, on jest taki cudowny, kocham go i nienawidzę jednocześnie. <3 A Rainier... No cóż, teraz sobie może gadać i się wkurzać, ale on nie jak taki głupi, na jakiego wygląda - wie, czego się od niego wymaga i czego wymagają od niego czasy, w których przyszło mu żyć. A zresztą jeszcze potem przyjdzie wojna, to się go utemperuje trochę.
      Anyway - dzięki za komentarz, naprawdę się nie spodziewałam, że ci się będzie chciało, postaram się wpaść jak najszybciej do ciebie. ;) A na znikające komentarze polecam wyrobić sobie nawyk wciskania co jakiś czas podczas pisania ctrl + a, ctrl + c, w ten sposób nic nie nie zniknie a jak już, to nie wszystko. ;P

      Usuń
    2. Nie no, będę czytać choćby z tego względu, że potem zapomnę o co właściwie chodziło i cóż takiego się stało, jak czas i studia pozwolą (hohohohoho jak mi przepiszą oceny to będzie czasu od cholery <3). Ech, ja też mam chęć wyremontować Bercię, ale ni cholery nie da rady, 400 stron tekstu, chyba bym w tym utonęła. Pierwsze dziesięć rozdziałów skompresowałabym w jakieś 5-6, noale ;_; Hehe, zresztą też mi się wcale nie chce, więc witam w klubie leniwców :P
      Ech, właśnie miałam to zrobić, ale znikło ;_; Bo używam touchpada, nie chciało mi się wstać po myszkę, no i niechcący kliknęłam w ODPOWIEDZ na komentarz powyżej. No i tego, mea culpa :c

      Usuń
    3. Ale to będzie takie pierdolenie o niczym, ostrzegam z góry. Właściwie to mogę ci powiedzieć, że wyrzucam całkowicie wątek rodziny z Francji - Marion i Gabrielle idą się bujać, nigdy nie istniały, niech wszyscy o nich zapomną. I nawet nie wiem, czy Rainier i Kitty się do tej Francji znowu wybiorę, chwilowo jestem tak pół na pół. I zmieniam sytuację między Cormakiem i Christabel, sprowadzi się do tego samego, ale w inny sposób.
      Ja miałam tyle czasu, ale najpierw ta zasrana matura, która odebrała mi chęć do życia i wpędziła w naprawdę poważnie ponure myśli, a potem poprawka, teraz wbijam na studia i próbuję ogarnąć, czy rodzice dadzą radę choć przez miesiąc zapłacić mi za mieszkanie w Rzeszowie, żebym zdążyła ogarnąć zajęcia i znaleźć pracę, bo jak nie znam rozkładu zajęć to nie zacznę niczego szukać. I tak mnie to wszystko już męczy, że rzygam życiem, rozbijam się dla rozrywki po blogach grupowych, a opka stoją od czerwca nietknięte. Ani do Originu, ani do Al di la nie dopisałam nawet jednej strony. Nie wiem, muszę się jakoś zebrać w sobie.
      Ale jak byś chciała znać moje zdanie, to ja tam nie uważam, żeby w Berci było co remontować. To znaczy wiesz, ty tę historię znasz lepiej i w ogóle, ale jak porównać Origin i Bercię, to ja tu miałam syf i gówno, a u ciebie wszystko takie ładne zawsze i dopracowane. Nie wiem, co ty chcesz remontować, ale skoro czujesz taką potrzebę... ;D
      A touchpad to zło, mam nowego laptopa i w ogóle sobie z nim tu nie radzę, w starym mogłam śmigać jak szalona, a tutaj jestem jak jakiś ułom, co nie potrafi paluchem przesuwać po równej powierzchni. Jestem uzależniona od myszki. XD

      Usuń
    4. No to co Ty gadasz, że nie będzie co czytać? :D Jak nie ma, jak jest? :)
      To stara, szukaj pracy z elastycznymi godzinami. Mój kumpel np. studiuje w Krakowie na agiehu, jeszcze nie ma planu i też znalazł sobie robotę bodajże jaki kelner w jakiejś knajpie na starówce, dogaduje się na bieżąco kiedy może być, a kiedy nie, i do przodu :) Ja akurat nie pracuję, ale za dwa lata planuję się wynieść na swoje no i przecież też będę musiala iść do roboty, dlatego moreless już się orientuję jaką pracę można sobie dopasować do nieelastycznego planu, no i dowiedzialam się na przykład, że u mnie w mieście biorą na magazyn do apteki, do odbierania i sortowania towaru, sprawdzania czy nie przeterminowany itp... i płacą po prostu za tyle, na ile przyjdziesz, a w jakich godzinach i jak często, to Twoja wola. Albo Cinema City, tam też dogadujesz jak Ci się podoba. Tylko, że tu dość słabo płacą :c ale rozumiem, mnie się płakać chce na myśl o studiowaniu i pracowaniu za te dwa lata, a co dopiero teraz... ;_; Ale nie martw się, dasz radę, jest kupa możliwości bardzo elastycznej pracy :)
      Po prostu czuję, że pewne fragmenty są za bardzo rozwleczone, można by je troszkę skompresować. I jakieś tam drobne sprawy kosmetyczne, typu język, który w rozdziałach NAŚCIE już jest bardziej epokowy, niż w tej nieszczęsnej pierwszej dziesiątce :c Ale bardzo mi miło, że tak uważasz :)
      Hehehehe ja mam lapka pół roku, całe życie miałam PC i płaczę nad tym lapkiem ;_; Niby super, bo w łóżku można popisać, bo nie taki drewniany jak mój stary komp, nawet Wieśka uciagnął (mój komp płonął na części drugiej, a trójki by pewnie nawet nie zainstalował XD), i Dragon Aga'a Inkwizycję bardzo płynnie... ale to naprawde nie to samo co PC :< Ale laptopa mogę sobie zabierać na uczelnię, no i łatwo będzie do nowej chałupy czy na działkę zabrać, więc to przeważyło ;_; Ale myszkę też musiałam sobie zafundować. No bo jak tu wiedźminić, kiedy się ma tylko touchpada? :P


      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Żyję, ale nie piszę. Więc takie trochę jałowe to życie bez pisania.

      Usuń
    2. To pisz, bo się nudzę, poczytałabym coś ;P.

      Usuń
    3. Jak dobrze pójdzie, to się może do końca miesiąca wyrobię z drugą częścią Al di la. Ale niczego nie obiecuję, jak wracam z uniwerku to jestem tak wyprana z ochoty do życia, że nawet do powtórki na rosyjski się muszę zmuszać (a przecież na zajęciach jestem nim zachwycona).
      A jak gorzej pójdzie, to mogę tylko powiedzieć, że w tym roku na pewno coś się jeszcze pojawi na obu blogach.

      Usuń
    4. Filologię rosyjską z angielskim (od drugiego semestru ten angielski) na Uniwersytecie Rzeszowskim. Fejmu nie ma, mało zajęć, bo tną koszty (niestety mają tam tylko katedrę, inne języki mają instytuty), ale przy tym języku od razu widać, kto siedział i ćwiczył, a kto się dzień wcześniej opierniczał. Rozpaczałam we wrześniu, jak nie prowadzili drugiej rekrutacji na angielską, ale teraz się nawet cieszę, że nie miałam szansy się tam wkręcić, nic by mi dobrego z tego nie przyszło.

      Usuń
    5. Na angielską chyba ogólnie są raczej wysokie progi? (Tzn. nie dramatycznie, ale tak słyszałam).
      Zajęcia to tną akurat wszędzie, nic nowego. Ja mam teraz strasznie mało, ale nudzę się, bo a) jestem/będę chora, b) chciałam robić prawo jazdy, ale na wyrobienie tego idiotycznego profilu czeka się cholerne DWA TYGODNIE - już bym dawno była po teorii, a tak to może później znajdę pracę i nie będę mieć tyle wolnego, c) muszę znaleźć pokój i się przeprowadzić, a to napawa mnie taką niechęcią (i w ogóle jest strasznie problematyczne, nie sądziłam, że aż tak), że wolę prokrastynować :P. Już mi się nawet czytać i oglądać niczego szczególnie nie chce... no ale wzięłam się teraz trochę za opko i szablonik :P.
      Anyway, na pierwszym roku jest chyba najgorzej, powinno być później lepiej. Powodzenia ;).

      Usuń
    6. Nie tyle wysokie progi, tylko najwięcej chętnych. 100 miejsc, ze 300 ludzi w tym roku na pewno się chciało dostać. Mojego kierunku nawet w drugiej rekrutacji do końca nie zapełnili, jest nas 52, a mogłoby być 55. No, a mi dwa tygodnie temu fejsbuk przypomniał, że rok temu wrzucałam zdjęcie swojego papierka ze zdanym prawkiem. :D Ale tego, rozumiem cię, pamiętam, jaka byłam zdziwiona, jak się dowiedziałam, że trzeba na profil czekać dwa tygodnie. Tylko ja nie dość, że to robiłam a) na wakacjach b) miałam inne badania c) w stosunku do tego, co jest teraz, wszystko miałam ułatwione, to udało mi się wszystko w 3 miesiące doprowadzić do końca. 3 lipca zaczynałam wykłady, 27 września miałam już zdane prawko, a to tylko dlatego, że do teoretycznego podchodziłam dwa razy, a praktyczny zdałam za trzecim (polecam wybrać sobie termin w sobotę, jak najwcześniej rano, zajebiście się wtedy jeździ).
      Ja się całe szczęście mieszkaniowymi sprawami martwić nie muszę, dojeżdżam sobie, ale jak słucham, co dziewczyny opowiadają o swoich miejscówkach, to mi się słabo robi (laska mieszkała z 5 innymi w mieszkaniu, w którym ulatniał się gaz, jedna trafiła przez to do szpitala, a gość, który im to wynajmuje jest adwokatem i jak teraz chce się ta dziewczyna co ją znam przeprowadzić, to odmawia oddania jej całej kaucji, no lol). A chora już byłam od pierwszego tygodnia, nie polecam, jeszcze mnie nie puściło.
      U mnie najgorszy będzie drugi raczej, póki co się strasznie delikatnie z nami obchodzą. ;P A ja ci jeszcze Amelci nie komciałam, o kurczę, przecież ją przeczytałam jeszcze we wrześniu... Ogarnę się jak wrzucisz kolejny rozdział. Elkę też podczytuję, ale jej mi się już zwyczajnie nie chce komciać, czuję, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Też zmieniałam ostatnio szablon, na Al di la, może widziałaś, ale jestem taka zła, bo tamten mi się tak bardzo podobał, ale obrazek skisł i nie ma kontaktu z dziewczyną, która szablon robiła. :/

      Usuń
    7. Badania to akurat kwestia 5 minut (tylko stówę wybulić trzeba :P).
      Zazdroszczę :( Właśnie u mnie też z powodu dziwnych właścicieli, mieszkanie z nimi szarga mi nerwy. Ale nie wiem, czy trafię lepiej... Tym bardziej, że jeszcze nie minął sezon studencki i pokoje się rozchodzą na pniu, trzeba ciągle odświeżać strony z ogłoszeniami i mieszkać blisko, żeby zdążyć dojechać :P. Albo przechodzić castingi na współlokatora - to już w ogóle dla mnie żenująca sprawa, w której nie chcę brać udziału, o ile o nich wiem.
      Nie, właśnie ja z Amelią dałam sobie spokój, stwierdziłam, że totalnie nie mam na to nastroju i weny, może za rok wrócę. Kiedyś w każdym razie. Teraz piszę to w latach dwudziestych.
      Widziałam, ten nowy mi się podoba.

      Usuń
    8. Ja się wyrobiłam w 30 dyszkach. :D
      Najwygodniej mieć jedynkę (ja na przykład nie wyobrażam sobie życia z współlokatorem w tym samym pokoju, jestem skrajnie samolubną i lubiącą własną przestrzeń osobą), ale słyszałam, że znaleźć dobrą jedynkę to dopiero wyzwanie (od tej dziewczyny co ją zagazować próbowali :D). Szkoda, że się właśnie teraz musisz przeprowadzać, jakbyś wiedziała dwa miesiące temu to podejrzewam, że łatwiej byłoby coś ogarnąć. A mieszkałaś wcześniej u tych dziwnych właścicieli i do tej pory byli w porządku, czy od niedawna?
      A, bo ja myślałam, że Amelcia zamknięta, bo tam się wzięłaś za opko i szablon. Skoro wzięłaś się za szablon na to w latach dwudziestych, to można się spodziewać premiery niebawem? :P

      Usuń
    9. Nie no, ja absolutnie nie mogłabym mieszkać w nie jedynce. No fakt, okres średni, żałuję, że nie zrobiłam tego przed wakacjami, miałam taką myśl (i tak za wakacje płaciłam), ale jakoś coś ogarnę. Muszę :P.
      Mieszkałam tu poprzedni rok i niby było ok, ale teraz się okazuje, że to była mocna hipokryzja z ich strony ;P.
      No w sumie mam już 6 stron 1 rozdziału ( i prawie 50 stron luźnych scen), ale teraz zastanawiam się, czy coś jeszcze dopisywać do niego, czy już kończyć, i jak. W każdym razie w ciągu paru dni powinno być.

      Usuń
    10. To tak jak ja. :D (dlatego się z akademika rozmyśliłam, pomyślałam sobie, że tam zginę albo będę taką wredną mendą, że ewentualna współlokatorka będzie po nocach myśleć jak mnie zabić, żeby wyglądało na wypadek). To tego, powodzenia życzę, jakoś się uda. Jeszcze tak z ciekawości: bardzo w Warszawie źle z cenami takich jedynek? Bo wiem, że w Rzeszowie jak się postarasz, to za trochę mniej niż 400 coś już znajdziesz, a nawet za >350 by się mogło udać.
      Ty jesteś jakąś kopalnią pomysłów, wiesz? Znaczy tego, mi po głowie też chodzi nowe opko, ale najpierw chcę jakoś pociągnąć te, które już mam. No i to fanfiction do Pottera by było w sumie, więc nie wiem, czy chce mi znowu się typowego ficzka pisać.

      Usuń
    11. To w Wwie jakieś dwa razy tyle ;P. Zależy jeszcze, w jakiej dzielnicy.
      E, nie, wcale nie mam pomysłów tak dużo, to głównie powtarzalne klisze.

      Usuń
    12. Tak myślałam właśnie. No, im bliżej centrum i uczelni tym więcej, tyle się orientuję. Ale dużo też od szczęścia zależy jeszcze. :D Ja w przyszłym roku może będę coś polować, bo nie jestem pewna, czy przy takiej ilości zajęć będę już w stanie dojeżdżać. Wolę o tym nawet nie myśleć jeszcze. :D
      Łe, ale i tak jestem ciekawa, co wymodzisz w latach dwudziestych. Dwa razy już cię czytałam w dziewiętnastym wieku i teraz nawet nie wiem, czego się spodziewać. :D

      Usuń
    13. No, ja też staram się chwilowo nie myśleć :P.
      Oj wiesz, takie tam, romanse i inne ;P.

      Usuń
    14. ROMANSE I SKANDALE, po to żyję, tego szukam i tego potrzebuję. Nadaj tam jakiemuś przystojniakowi imię w stylu Edena, będę miała do kogo wzdychać.

      Usuń
    15. Hm... myślę, że spodoba ci się jedna para, ale imię będzie bardziej prozaiczne. Chociaż nie, będzie jeszcze jeden facet o imieniu na E :D. (tzn. imion na E to jest tam ogólnie w cholerę...)

      Usuń
    16. Ja tak mam z imionami na J. XD John, Jacob, Jewel, Jennifer, James, no cholera, przesadzam już w tym opku.
      Ej, to takie fajne jest (znaczy wiesz, takie miłe), że potrafisz wyczuć która para mi się może spodobać. :D

      Usuń
    17. A wiesz, nie zauważyłam. Może dlatego, że poza Jewel to raczej popularne imiona.
      No dobra, zrobiłam szablonik, to teraz rozdział ;P.

      Usuń
    18. Bo Jennifer i James się jeszcze nawet w poprzedniej wersji nie zdążyli pojawić. :P

      Usuń
    19. http://nightingale-hills.blogspot.com/ Włala.
      Kiedyś ci powiedziałam, że widać podobieństwa do Downton Abbey - obawiam się, że teraz będzie tak u mnie :P.

      Usuń
    20. (przyszłam znowu pośmiecić w komciach)
      Chciałam tylko powiedzieć, że oglądam Poldarka i Dwight jest uroczy (ale wciąż nie przypomina mi Johna).

      Usuń
    21. Śmieć do woli, komcie się muszą zgadzać.

      Mówiłam, że uroczy. :D Tylko ta paniusia, co go wyrwać planuje (nie wiem, na jakim etapie jesteś i w sumie nie pamiętam, czy ten wątek się pojawił od razu z Dwightem) działa na nerwy. A przynajmniej mi działała. I w sumie obrzydziła mi jego postać trochę, sądziłam, że ma lepszy gust. :/

      Usuń
    22. Już skończyłam.
      Wiesz ci, najbardziej mnie zniesmaczyło, że to mężatka. Bo się z nią przespał, gdyby była wolna, to już niech tam, była taka nachalna, że chyba tylko święty by się oparł.

      Usuń
    23. Mnie chyba najbardziej zniesmaczyła jej twarz (:D), aktorka moim zdaniem wybitnie nieładna. Miała w sobie coś takiego, że jak ją widziałam, to ochota, żeby wytargać ją za włosy jakoś sama się pojawiała. :D No ale, może akurat była w typie pana doktora.

      Usuń
    24. W ogóle nadspodziewanie mi się ten serial podobał, naprawdę bardzo. To niezbyt moja epoka, ale daje radę. Demelza jest uroczym rudzielcem, podoba mi się, że z Elisabeth nie zrobili biczy ani firany (chociaż jest mąż jest już kliszą, ech, a dobrze się zapowiadał, miałam nadzieję, że będzie sympatyczny), Rossa w sumie też lubię, mimo że jest kreowany na takiego tróóóó i czasami zachowuje się jak skretyniały buc. A Dwight może nie jest specjalnie przystojny na pierwszy rzut oka, ale zyskuje w ruchu - no i wiadomo, mam straszną słabość do chłopięcego typu urody i wrażliwych facetów...
      A, i podoba mi się jeszcze, że nikogo nie oszczędzają nieszczęścia. No, oprócz George'a, ale nie tracę nadziei.

      Usuń
    25. Z Demelzą i Rossem jest mi w sumie wszystko jedno, są dla mnie tak drewnianymi postaciami i tak bardzo mnie nie rusza ich związek, bo wydaje mi się strasznie naciągany (hehehe, trochę jak na nich patrzę, to widzę Rainiera i Kitty, takie same drewienka mi wyszły, ale tak to jest, jak się na siłę łączy ludzi, którzy się aż tak różnią, lol). Elizabeth bardzo lubię, fajna postać, Francis (chyba tak mu było, jej mężowi, nie?) na początku mi się podobał, że tak zajął miejsce Rossa i wgl mu laskę zwinął sprzed nosa, ale z czasem rzeczywiście jego wątek poległ. Dwight raz mi się szalenie podoba, raz nie mogę na niego patrzeć. Ale chyba też przemawia do mnie ta chłopięca uroda. :D
      I jeszcze strasznie lubię siostrę Francisa, Verity. Znaczy jakoś wolałam ją zanim wyszła za Blamey'a, ale wciąż jest dla mnie bardzo spoko.

      Usuń
  6. Odnośnie ogłoszenia po lewej - jak się wyrobisz do 6 stycznia, to Ci od razu skomciam, może Cię to zmotywuje :P

    OdpowiedzUsuń

Layout by Yassmine